– Najbliższe dwa–trzy tygodnie będą decydujące – powiedział „Financial Times" ekspert Jeremy Farrar.
Choroba zaczęła się rozprzestrzeniać w odległym, rolniczym regionie Bikoro, około 460 kilometrów na północny wschód od stolicy Demokratycznej Republiki Konga Kinszasy. Ostatnie jednak zachorowania odnotowano już w milionowej stolicy regionu Mbandaka. Według miejscowych urzędników wirus został przywleczony przez osoby, które uczestniczyły w jednej z wiosek w pogrzebie ofiary eboli.
Zarówno to miasto, jak i dziesięciomilionowa stolica kraju Kinszasa (oraz sąsiedniej Republiki Konga – Brazzaville) leżą nad rzeką Kongo. Mbandaka jest ruchliwym portem przeładunkowym, skąd większość ładunków odchodzi do stolic obu krajów.
W porcie natychmiast ustawiono bramki ze specjalnymi termometrami, które mają wykrywać podróżnych mających podwyższoną temperaturę. – Mamy za mało sprzętu – skarżył się jednak miejscowy urzędnik Joseph Dongbele. Władze zidentyfikowały ok. 430 osób, które kontaktowały się z chorymi i próbują odnaleźć je w slumsach i dżungli. Ale podejrzewają jeszcze kolejne cztery tysiące.
Światowa Organizacja Zdrowia wydała ostrzeżenie „bardzo wysokie" o możliwości rozprzestrzeniania się epidemii w Kongo oraz „wysokie" – dla całego regionu. Dziewięć tamtejszych państw zostało poinformowanych o nadciągającej groźbie. Jednakże WHO uważa, że fala zachorowań „nie jest jeszcze międzynarodowym problemem zdrowotnym". Poprosiła za to o dodatkowe 3 miliony dolarów na pomoc dla chorych (milion już przekazały USA).