W styczniu jednego z mieszkańców Warszawy zatrzymała drogówka. Jechał ul. Powstańców Śląskich w miejscu, gdzie przebiega ona wiaduktem nad ekspresówką S8. Zdaniem policji przekroczył dopuszczalną prędkość w terenie zabudowanym o 50 km/h, co jest podstawą do odebrania prawa jazdy. Mężczyzna uważa, że jechał dużo wolniej.
– Tak się złożyło, że jest członkiem naszego stowarzyszenia – mówi ks. prof. Artur Mezglewski, kierownik Katedry Prawa Administracyjnego Uniwersytetu Opolskiego oraz prezes Stowarzyszenia Prawo na Drodze. – Zabezpieczył dowody i skierował sprawę do sądu – dodaje.
Sprawę zaczęło też badać stowarzyszenie. Policja posłużyła się radarem Rapid-1A. Stowarzyszenie doszło do wniosku, że takie urządzenia są legalizowane bezprawnie.
Wiekowy sprzęt
Radary Rapid-1A weszły do wyposażenia w pierwszej połowie lat 90. Mają ciemną obudowę i z wyglądu przypominają suszarki do włosów. Głównym problemem jest to, że nie odróżniają kierunku jazdy. – Droga, na której złapano warszawskiego kierowcę, ma cztery pasy. Policjantka mogła więc zmierzyć prędkość innego samochodu – mówi ks. prof. Mezglewski.
Do podobnych wniosków już w 2004 r. doszedł minister gospodarki, pracy i polityki społecznej. Wydał rozporządzenie, z którego wynika, że „konstrukcja przyrządu radarowego powinna umożliwiać odróżnienie pomiaru prędkości pojazdu nadjeżdżającego od oddalającego się".