Treść ilustrowana była zdjęciami artykułów z bulwarówek o krzykliwych tytułach: „Sędzia zatrudniła swojego kochanka" czy „Prezes sądu do celi za machloje?!". Był to przekaz adresowany do najtwardszego elektoratu PiS, tradycyjnie sceptycznego wobec sądów i oczekującego radykalnych zmian. I czytelny sygnał, że ani ciche pomrukiwanie prezydenta, ani mocna krytyka ze strony opozycji, protesty prawników, a nawet rozgrywki wewnątrz partii władzy niczego już nie zatrzymają. Nie będzie poprawek, zmian, ustępstw czy łagodniejszych wersji przepisów. Reformy przejdą w radykalnej formie i nic już nie zatrzyma totalnego resetu Temidy.

Wszystko jest gotowe, aby już w czwartek wieczorem Sejm uchwalił dwa kluczowe projekty ustaw, które wprowadzą polityczny tryb wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa oraz zmienią prawo o ustroju sądów powszechnych. Wbrew pozorom to nie mocno krytykowana reforma KRS, ale właśnie zmiany w ustawie sądowej mogą najbardziej wstrząsnąć Temidą. Ministerstwo Sprawiedliwości będzie mogło w ciągu pół roku od wejścia w życie przepisów odwołać bez uzasadnienia prezesów sądów wszystkich szczebli, powołując na ich miejsce nowych.

W ten sposób do końca roku ma być zrealizowany pierwszy etap reformy, czyli szeroka wymiana kadr w sądownictwie. Strategia wydaje się przemyślana. PiS nie chce powtarzać błędów sprzed dziesięciu lat, gdy kluczowa reforma Zbigniewa Ziobry, czyli sądy 24-godzinne, która gładko przeszła w parlamencie, została później rozbrojona na etapie wdrażania w sądach, gdyż od samego początku budziła opór środowiska sędziowskiego. Teraz dopiero po wymianie kadr mają być wdrażane systemowe reformy dotyczące m.in. zmian w strukturze sądownictwa czy powołania instytucji sędziego pokoju.

Przesłany przez resort sprawiedliwości folder, który prezentuje reformy z ilustrowaną listą sędziowskich grzechów, ma w sobie coś symbolicznego. Adresowany jest wprost do wyborcy, suwerena, który dał PiS mandat, aby swobodnie kształtowało ustrój państwa. Nie ma w nim zawiłych prawnych uzasadnień, orzecznictwa, nawet odwołań do konstytucji. Jest prosty przekaz: trzeba zrobić porządek z siedliskiem patologii żywcem przeniesionych z PRL.

PiS, wchodząc w kolizyjny, bezkompromisowy kurs z sądownictwem, ustawił poprzeczkę bardzo wysoko. Zręcznie omijając procedury, orzeczenia, zastane wykładnie, czy wykręcając w końcu bezpiecznik w postaci kontroli TK, przy parlamentarnej większości zapewnił sobie drogę do przeforsowania praktycznie każdej reformy. Niektóre z nich będą pewnie miały pozytywny wpływ na sądy. Pytanie jednak o ich rzeczywisty koszt. Co się stanie, gdy partia kiedyś przegra wybory? Czy za taktykę niebrania jeńców nie przyjdzie zapłacić nie tylko politykom PiS, ale i obywatelom, kiedy ignorowana dziś opozycja wraz ze sfrustrowanymi środowiskami prawniczymi rzuci się do odkręcania wprowadzanych dziś reform?