Tak brzmi paragraf 43a ust. 4 rozporządzenia, które zmienia regulamin działania sądów po wprowadzeniu do nich systemu losowania składów sędziowskich. W skrócie: od tego tygodnia sprawy nie są już przydzielane poszczególnym sędziom przez przewodniczących wydziałów, ale losowane przez centralny system w Ministerstwie Sprawiedliwości. Obsłuży on wszystkie sądy w Polsce.
Idea szlachetna, cała operacja ma podnieść zaufanie do wymiaru sprawiedliwości i raz na zawsze utrącić zarzuty, że procesy są sterowane, ustawiane pod konkretnego sędziego.
Nie mam najmniejszej ochoty zastanawiać się, co się kryje pod tajemniczym szyfrem zawartym we wspomnianym wyżej paragrafie, jednak współczuję wszystkim sądowym służbom, które w ekspresowym tempie muszą go nie tylko rozszyfrować, ale i zastosować. Bo jest zapewne tak skomplikowany, że prościej go ująć się po prostu nie dało. To nie wróży dobrze całej operacji.
To nie wszystko. Rozporządzenie ukazało się 29 grudnia, na dwa dni przed godziną zero. To naprawdę niewiele, aby sędziowie mogli przygotować się do całej operacji, nie mówiąc już o roztrząsaniu wątpliwości. Trochę jak na początku filmu o szeregowcu Ryanie. Kiedy klapa amfibii opadnie na wodę, pozostanie tylko droga do przodu i nadzieja, że świszczące pociski wroga nie sięgną celu.
O wprowadzeniu losowań w sądach było wiadomo już co najmniej od lipca. Trwały też testy i pilotaż systemu, było zatem sporo czasu, aby rozporządzenie wcześniej przygotować, podać je do wiadomości zainteresowanym. Zrobienie tego za pięć dwunasta jest dość ryzykowne.