Dopiero w ostatni czwartek zapadł prawomocny wyrok w sprawie karnej, skazujący za rażące zaniedbania nie tylko szefów spółki zarządzającej halą, ale i jej projektanta, jak też inspektora nadzoru budowlanego, a więc urzędnika.

Reformatorzy sądów, a byli tacy bodaj w każdym rządzie III RP, skupiali się, zresztą nieskutecznie, na rosnącej liczbie spraw (większość zupełnie drobnych), na tym, jak skrócić średni czas ich rozpatrywania, co zresztą nie jest takie trudne, gdyż np. wydanie sądowego nakazu zapłaty następuje niemal automatycznie. Nie zależało im zaś, by najpoważniejsze sprawy toczyły się wartko. Wiadomo, jak to zrobić, nie wiadomo zaś, skąd ta niemoc.

Proces dotyczący MTK byłarcyważny nie tylko ze względu na 65 ofiar oraz poszkodowane rodziny. Wychodząc im naprzeciw, wprowadzono nową procedurę pozwów zbiorowych, też zresztą nieskuteczną, co można jeszcze tłumaczyć jej młodym wiekiem.

Straszliwej długości procesu karnego, w którym było zaledwie kilku oskarżonych, a wady konstrukcji widoczne były gołym okiem, nic nie uzasadniało. Po dwunastu latach poszkodowani są już w innej sytuacji, są wręcz innymi ludźmi, a niektórzy nie żyją. Oskarżeni też mogliby już dawno odsiedzieć karę i zacząć nowe życie. Ale wyrok zapadł dopiero w 2017 r. Tak nie może wyglądać Temida.

Jeśli strażacy zdążą dogasić tylko zgliszcza, to przynajmniej mogą powiedzieć, że za późno ich wezwano, a i tak nie dopuścili do rozszerzenia pożaru na sąsiadów. Spóźniony wyrok w istotnych procesach zachęca zaś do łamania prawa. Czas więc przestawiać Temidę z drobnych na ważne sprawy.