Próbowałem policzyć, ilu mamy pełnomocników. Ale to karkołomne zajęcie, dlatego nie wskażę precyzyjnej liczby. Jest ich kilkunastu. Zazwyczaj ukryci przed opinią publiczną, działają gdzieś na przedpolu, bronią „przedmurza" dla dobra państwa i nas, obywateli. Opinii publicznej ukazują się rzadko, rzadko też bywają zapamiętywani. Zapewne będziemy pamiętać Bartosza Arłukowicza, byłego pełnomocnika ds. wykluczonych. Od czasu do czasu głośno jest o minister Fuszarze, pełnomocniczce ds. równego traktowania, która funkcję swoją sprawuje wprawdzie od niedawna, ale zasłynęła już jako zwolenniczka wielkiej reformy prawa, aby wprowadzić do niego żeńskie końcówki.
Pełnomocnik ds. bezpieczeństwa na drogach nie jest pomysłem oryginalnym, aczkolwiek cechuje się swoistą logiką.
Otóż w ostatnim czasie prawo drogowe jest chyba najchętniej reformowanym obszarem. Coraz surowsze kary to już standard, alkomaty w samochodach, prawo pieszego, zabieranie samochodów, obowiązkowe opony na zimę, coraz to nowe egzaminy na prawo jazdy (ostatnio poszerzone o tzw. ekojazdy) itd. Pomysły idą już w setki.
Ukształtowa się i pewnie dobrze z tego żyje cała branża ekspertów w dziedzinie drogownictwa. Są w ministerstwach, policji, przy premierze jako Krajowa Rada Bezpieczeństwa Drogowego. Również w Sejmie działa specjalny zespół. Obok tych instytucji kręcą się rzesze wiedzących, jak ma być bezpieczniej. Chcą zmieniać, reformować i jeszcze raz reformować.
Teraz powstanie kolejny ośrodek reformatorski: pełnomocnik rządu, który pewnie za chwilę zarzuci nas swoimi wizjami i pomysłami na poprawę bezpieczeństwa na drogach, zapewne skwapliwie przelewanymi na papier w formie projektów ustaw i nowelizacji.