Ratownicze świdnickie śmigła dostępne na wezwanie w górach na zawsze zmieniły standardy niesienia pomocy poszkodowanym. W drugiej połowie lat 90-tych, po wypadku sokoła podczas ratowniczej akcji, w której zginęło dwóch pilotów: Janusz Rybicki i Bogusław Arendarczyk oraz dwóch „toprowców": Janusz Kubica i Stanisław Mateja, górscy ratownicy długo byli wspierani przez śmigłowce Wojska Polskiego, Policji oraz Straży Granicznej.
Powietrzna karetka
Po wymuszonej przerwie sokół ze znakami ratownictwa na kadłubie w Tatry jednak powrócił. Używany do dziś przez TOPR jest specjalistycznym powietrznym ambulansem i karetką wyposażoną w niezbędny sprzęt medyczny: defibrylatory, respirator, pompę infuzyjną, czy przydatną w specyficznym terenie nowoczesną wciągarkę.
Odpowiednie wyposażenie górskiego sokoła umożliwia podjęcie przez załogę bezpośrednich działań ratowniczych ze śmigłowca pozostającego w zawisie w najtrudniej dostępnych ścianach tatrzańskich. Specjalistyczny sprzęt ułatwia ewakuację zagrożonych turystów, ma przy tym zapewnić udzielenie pomocy oraz ochronę życia i zdrowia do czasu, aż poszkodowany znajdzie się w szpitalu. Ratownicy TOPR przekonują, że śmigłom ze Świdnika często udaje się przetransportować rannych z najdalszych partii Tatr do szpitala w czasie poniżej 30 minut.
Na pomoc sąsiadom
– W ciągu ostatnich trzech lat śmigłowiec był podrywany do akcji ratowniczej z naszej zakopiańskiej bazy blisko 600 razy. Biorąc pod uwagę, że w tym samym czasie ratownicy TOPR przeprowadzili ponad 1900 akcji, łatwo można obliczyć, że sokół towarzyszył nam w niemal co trzeciej interwencji – mówi Jan Krzysztof, Naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Ze statystyk prowadzonych przez TOPR wynika też, że tylko w ostatnich trzech latach uratowano dzięki powietrznym misjom helikoptera ponad 700 poszkodowanych turystów, podejmowanych głównie ze szlaków pieszych, ale także narciarzy, taterników i grotołazów oraz rowerzystów.