Krzysztof Piech: Polska musi być gotowa na recesję

Kreatorzy polityki gospodarczej państwa.

Aktualizacja: 27.12.2016 17:52 Publikacja: 27.12.2016 17:22

Plan Morawieckiego ma dać Polsce stabilny rozwój PKB (na zdjęciu wicepremier przedstawia Strategię O

Plan Morawieckiego ma dać Polsce stabilny rozwój PKB (na zdjęciu wicepremier przedstawia Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju).

Foto: Rzeczpospolita, Jerzy Dudek

Polityka gospodarcza naszego kraju na ogół kształtowana jest pod wpływem indywidualnych preferencji polityków. Ekonomiści w jej ocenie często również nie są obiektywni. Skutki tego dysonansu mogą być znaczące, zwłaszcza w obliczu nadchodzącego spowolnienia koniunktury.

W mediach często przytaczane są indywidualne opinie ekonomistów i polityków. Bardzo mało jest przekrojowych, obiektywnych badań – zwłaszcza w zakresie styku obu tych sfer, czyli polityki gospodarczej. Jedno z nielicznych takich badań prowadzą od ponad dekady moje zespoły. Przykładowo na początku bieżącego roku ponad 100 ekonomistów (z których 80 proc. to osoby o stopniu naukowym doktora i wyższym) oczekiwało znaczącego zwolnienia tempa wzrostu gospodarczego w 2016 r. (do 2,7 proc.) w porównaniu z 2015 r. (4,3 proc.). Patrząc na dotychczasowe wyniki, obawy te były uzasadnione. Obecna sytuacja nie powinna więc budzić zdziwienia ani emocjonujących się ostatnio w mediach ekonomistów, ani polityków.

Ponadto część działań rządu nie jest doceniana przez część ideologicznie motywowanych ekonomistów. Przykładowo z badań wynikało, że głównym priorytetem rządu powinna być restrukturyzacja górnictwa. I rząd wydaje się ten postulat realizować, nawet kosztem protestów społecznych.

Z regularnie przeprowadzanych przeze mnie badań wynika, że część środowiska naukowców dokonuje ocen nie zawsze na podstawie faktów, a te są zaburzane oceną polityki. U polityków byłoby to jeszcze zrozumiałe; u naukowców – nie.

Czy ekonomistów cieszy 500+?

Przykładem niskiego poszanowania polityków dla obiektywności opinii ekonomistów jest wypowiedź b. ministra finansów Pawła Szałamachy. 14 grudnia 2015 r. stwierdził on, że program Rodzina 500+ „cieszy również ekonomistów, ponieważ pomimo tego, że jest dużym wysiłkiem finansów państwowych, to jest również dużym impulsem popytowym, co urealnia prognozę PKB". Minister nie poparł tych słów żadnym wiarygodnym badaniem nt. opinii ekonomistów. Jak też widać, prognoza wzrostu PKB na 2016 r. (w budżecie założono 3,8 proc.) była w opinii ekonomistów nierealna już na początku bieżącego roku.

Przeprowadzone przeze mnie badanie pokazało, że projekt 500+ pozytywnie oceniało tylko niecałe 30 proc. badanych ekonomistów, a ponad 56 proc. szacowało, że jego długookresowy wpływ na gospodarkę będzie negatywny (30 proc.) lub bardzo negatywny (27 proc.). Uzyskane wyniki przeczyły więc twierdzeniu ministra, jakoby projekt „cieszył ekonomistów". Kolejny raz więc widzimy, jak duży problem wiąże się z uzasadnianiem polityki społecznej bez przeprowadzania badań w tym zakresie. Uzasadnienia dokonywane przez polityków są obiektywnie nieprawdziwe. Problem też w tym, że pojedyncze opinie ekonomistów niosą ryzyko ideologicznie motywowanego subiektywizmu. Stąd potrzeba obiektywnych badań nad jakością polityki gospodarczej.

Makroekonomia planu Morawieckiego

Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) nie została zbudowana na wynikach wieloletnich badań naukowych i obiektywnych opiniach ekonomistów. Istnieje więc ryzyko, że kierunki polityki gospodarczej mogą okazać się niewłaściwe.

Wicepremier Mateusz Morawiecki posiada kompetencje w zakresie rynków finansowych. Być może dlatego jako jeden z głównych problemów polskiej gospodarki wskazał negatywną międzynarodową pozycję inwestycyjną netto (NIIP). Nie jest to problemem przy zdrowych fundamentach gospodarczych i stabilnej sytuacji międzynarodowej. Portugalia, Grecja, Hiszpania, a także Litwa, Łotwa i Estonia po kilku latach bycia w gronie krajów o niskiej wartości NIIP (w proc. PKB) dotkliwie odczuły skutki ostatniego kryzysu finansowego.

Co ciekawe, pozycja Polski – choć lepsza w 2007 r. od tych krajów – od tego czasu znacznie się pogorszyła i był to jeden z największych spadków w Europie. Oznacza to, że przez następny kryzys polska gospodarka może już nie przejść tak łatwo. Postawienie NIIP jako jednego z głównych celów polityki gospodarczej nie jest więc populizmem, ale działaniem zapobiegawczym. Tego część ekonomistów oceniających program wicepremiera Morawieckiego nie dostrzega.

Z kolei problemem, który został niewystarczająco w SOR zaadresowany, jest kwestia niskich oszczędności gospodarstw domowych. Trudno jest na dłuższą metę osiągać szybkie tempo wzrostu bez inwestycji – finansowanych oszczędnościami. Tymczasem wśród krajów OECD Polska ma jeden z najniższych odsetków oszczędności gospodarstw domowych. W dodatku stopa oszczędności (w stosunku do dochodu rozporządzalnego) spada i jest to zjawisko niepokojące, bo trwa już od 2011 r. Większe trudności w Europie pod tym względem mają tylko Grecja, Portugalia i Łotwa. Były to kraje, które w czasie ostatniego kryzysu miały duże problemy.

Polskiemu społeczeństwu brakuje buforu bezpieczeństwa w postaci prywatnych oszczędności, które ludzie mogliby wykorzystać w trakcie nadchodzącej recesji. Jest to dużo bardziej naglący problem niż np. niska stopa dzietności. I może się okazać dużo ważniejszy z politycznego punktu widzenia, jeśli okazałoby się, że transfery z programu 500+ są głównie konsumowane, a nie – jak oczekiwaliby politycy – oszczędzane.

Ryzyko kryzysu

Od symbolicznej daty rozpoczęcia się poprzedniego kryzysu finansowego na świecie minęło już osiem lat. Zgodnie z wynikami moich badań, biorąc pod uwagę ostatnie 190 lat rozwoju gospodarki światowej, średnia długość cyklu koniunkturalnego trwała osiem lat. Oznacza to, że z czysto statystycznego punktu widzenia (w ekonomii się to nazywa „stylizowanymi faktami"), nawet nie wchodząc w jakiekolwiek mechanizmy funkcjonowania gospodarki, w gospodarce światowej nadchodzi dekoniunktura. Tylko kwestią czasu jest to, kiedy się ona zacznie.

Mimo uspokajających komunikatów Fedu (banku centralnego USA) i zapowiedzi kolejnych podwyżek stóp procentowych coraz więcej osób zaczyna o tym mówić, co uruchamia samosprawdzającą się przepowiednię. Bo przecież nawet w Biblii napisano, że po siedmiu latach tłustych nadchodzi siedem lat chudych. Nawet więc jeśli społeczeństwo nie rozumie praw ekonomicznych, mechaniki cyklu koniunkturalnego, to intuicyjnie akceptuje, że każdy okres rozwoju kiedyś się kończy.

Ponadto ważne jest też to, w jaki sposób wychodzono z poprzedniego kryzysu. Choć krótkookresowo pobudzono wzrost, to doprowadziło to do trwałego obniżenia średniego jego tempa. Konsekwencje kolejnych quantitative easing (zwiększenie wielkości podaży pieniądza w obiegu) i podobnych programów na świecie widać dobrze: deflacje i ujemne stopy procentowe. Pompują one bąble spekulacyjne na setkach rynków na świecie, w tym np. w wycenach start-upów. Obniżają też rentowność banków, grożąc zachwianiem stabilności mozolnie budowanych po ostatnim kryzysie sieci bezpieczeństwa finansowego.

W efekcie, jeśli dojdzie do kryzysu bankowego, mogą być zagrożone kieszenie podatników. Nawet jeśli w głównej mierze objęte nim zostaną włoskie, portugalskie lub greckie banki czy niektóre niemieckie, to będąca jego efektem spirala recesyjna w Europie pogrążyłaby również Polskę.

Kilka lat temu Polska miała szczęście – będąc na peryferiach światowych rynków finansowych, nie została zainfekowana „amerykańską grypą". Rząd na czas zmienił strategię polityki gospodarczej: z liberalnej na neokeynesowską. Rosnące wydatki publiczne zamortyzowały konsekwencje zewnętrznych wstrząsów. Rząd darzony był zaufaniem przez inwestorów, instytucje (w tym system prawa) były stabilnie, międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto nie była zła, był duży „zapas" w finansach publicznych. Obecna sytuacja nie wygląda już tak dobrze.

Nagromadzenie niepewności

Obecne spowolnienie, jak tłumaczy wicepremier Morawiecki, wynika z ryzyk „wokół nas" i niepewności, których „jest dużo". Dodaje, że to „spowolnienie jest przejściowe". Jednakże ryzyka mogą nie ustąpić szybko, a do tego dojdą nowe (np. konsekwencje wzrostu cen ropy naftowej). Trzeba zatem przygotować się na recesję.

Rząd jednak, by nie pogłębiać zjawiska „samospełniającej się przepowiedni", oficjalnie musi dementować, że cokolwiek może grozić polskiej gospodarce (tak jak Zbigniew Chlebowski – początkowo „główny ekonomista" rządu Donalda Tuska – na początku 2008 r. krytykował moje ostrzeżenia przed amerykańskim kryzysem). To jest też obowiązek banku centralnego i nadzoru finansowego.

Jednakże powinno istnieć zaplecze intelektualne, które by przygotowywało plany awaryjne. Rząd (nie tylko obecny) takowe zaś ma dość słabe. Najlepsi ekonomiści – w szeroko rozumianej administracji – zatrudnieni są w banku centralnym i zaangażowani są w bieżącą politykę pieniężną (mimo ustawowego obowiązku „wspierania polityki gospodarczej rządu"). Wcale tak nie musi być, bo np. Bank Anglii wspiera analitycznie politykę technologiczną i innowacyjną rządu. U nas, mimo potężnego potencjału intelektualnego kadr NBP, tak nie jest.

Mimo istnienia dziesiątków państwowych instytutów badawczych większość z nich utrzymuje się z czynszów i nie wspiera polityki rządu: nie angażuje się w dopracowywanie strategii makroekonomicznych i polityk mikroekonomicznych. Polityka gospodarcza rządu opiera się zatem na wicepremierze i jego ludziach – bez profesjonalnego wsparcia analitycznego ze strony grona ekonomistów czy technologów.

Było kiedyś takie hasło „przezorny zawsze ubezpieczony". Trzeba do niego powrócić i zacząć się przygotowywać na przyjście recesji. W sytuacji rosnących na świecie i w Europie ryzyk, nadchodzącego końca obecnego cyklu koniunkturalnego należy przygotować się na wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego w Polsce i ujemne stopy wzrostu. Rząd oficjalnie nie powinien tego robić, ale nie ma też kadr, które mogłyby się tym zająć.

Konsekwencje recesji z reguły najboleśniej odczuwają najbiedniejsi. W tym czasie rośnie ubóstwo, pogarsza się stan zdrowia społeczeństwa, zwiększa się liczba zgonów, w tym z powodu samobójstw. To są wartości ważniejsze niż polityka.

Polityka gospodarcza naszego kraju na ogół kształtowana jest pod wpływem indywidualnych preferencji polityków. Ekonomiści w jej ocenie często również nie są obiektywni. Skutki tego dysonansu mogą być znaczące, zwłaszcza w obliczu nadchodzącego spowolnienia koniunktury.

W mediach często przytaczane są indywidualne opinie ekonomistów i polityków. Bardzo mało jest przekrojowych, obiektywnych badań – zwłaszcza w zakresie styku obu tych sfer, czyli polityki gospodarczej. Jedno z nielicznych takich badań prowadzą od ponad dekady moje zespoły. Przykładowo na początku bieżącego roku ponad 100 ekonomistów (z których 80 proc. to osoby o stopniu naukowym doktora i wyższym) oczekiwało znaczącego zwolnienia tempa wzrostu gospodarczego w 2016 r. (do 2,7 proc.) w porównaniu z 2015 r. (4,3 proc.). Patrząc na dotychczasowe wyniki, obawy te były uzasadnione. Obecna sytuacja nie powinna więc budzić zdziwienia ani emocjonujących się ostatnio w mediach ekonomistów, ani polityków.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej