Stulecie dojścia bolszewików do władzy to dobra okazja, by podsumować, gdzie dzisiaj jest Rosja. Pobieżny ogląd każe postawić tezę, że odrzuciła ona całkowicie dorobek tzw. rewolucji październikowej, choć nadal nie pogardza symbolami komunistycznymi, i wyewoluowała w kierunku modelu neocaratu. Jest mocarstwem, ale bez ambicji przerobienia świata na swoją modłę, co cechowało bolszewików.
Dla Polski oznacza to, że mamy za geopolitycznego antagonistę państwo, które przedkłada grę nad otwartą agresję, dominację nad podbój. Państwo, którego ambicją jest stać się jednym z wielkich graczy światowych, a nie hegemonem. W takiej rozgrywce Polska nie jest bez szans. Przeciwnie, możemy stanąć do niej z widokami na sukces, o ile będziemy konsekwentni w budowaniu naszej pozycji na wschodzie Europy i wewnątrz struktur zachodnich: UE i NATO.
Nie bez powodu ostatni numer tygodnika „The Economist" nazywa Władimira Putina carem. Prezydent Rosji chce być właśnie władcą, a nie prezydentem. Szefowie resortów siłowych składali przysięgę wierności bezpośrednio jemu, nie na konstytucję, Biblię czy inny symbol prawa lub władzy. Podobnie jak car buduje mit dobrego władcy i złych urzędników, którzy są odpowiedzialni za szalbierstwa i niegodziwości reżimu. On jest zawsze czysty. To jego wola, a nie wybory lub merytoryczny system selekcji, decyduje o nominacjach zarówno na gubernatorów regionów, jak i szefów wielkich spółek. Jego decyzja reguluje dostęp do profitów.
Podobnie jak carowie od Iwana Groźnego począwszy Putin niszczy oligarchię (obecnie ekonomiczną, nie ziemską) lub podporządkowuje ją sobie. Stworzył wreszcie pseudoszlachtę, ale nie w rozumieniu zachodnim, ale ludzi służebnych caratu, czyli korpusu byłych i aktualnych oficerów służb specjalnych kontrolujących państwo i gospodarkę.
Taki system władzy nie może gloryfikować rewolucji październikowej, bo rządy Lenina były katastrofą dla mocarstwa, stąd też nie ma oficjalnych obchodów rocznicy.