Belgia, pogrobowiec starej Europy

Hiszpania i inne państwa narodowe jeszcze nie popełniają samobójstwa.

Aktualizacja: 08.11.2017 18:39 Publikacja: 07.11.2017 17:44

Belgia, pogrobowiec starej Europy

Foto: AFP

Sprawa może wydać się jednostkowa, prawna, wręcz techniczna. Ale od tego, czy belgijskie władze wydadzą Hiszpanii przywódcę secesjonistów w Katalonii Carlesa Puigdemonta, zależy dalszy rozwój Unii Europejskiej, a być może nawet jej przetrwanie.

Do tej pory trudno było znaleźć bardziej przychylne integracji państwo niż Belgia. Nie tylko w jej stolicy znalazły siedzibę najważniejsze instytucje Wspólnoty, ale sam kraj, choć mniejszy od Mazowsza, był kwintesencją Europy. Przez jego środek przechodzi przecież granica między francuską a holenderską strefą językową, między kulturą północnej i południowej Europy. Aby funkcjonować, państwo to musi więc stale szukać syntezy romańskiej i nordyckiej wizji rzeczywistości. Tak powstały piramidalne konstrukcje instytucjonalne – sześć rządów kontrolowanych przez sześć parlamentów. Ale dzięki temu Belgia dobrze odnajdowała się w równie skomplikowanych strukturach europejskich, niekończących się negocjacjach i kompromisach.

Więcej: powstałe dopiero w 1830 r. państwo, które tak naprawdę nigdy nie zdołało wykuć prawdziwego narodu, forsowało federalną wizję Europy, w której niejako „rozpłynie się" konflikt między Flamandami i Walonami.

Większość za Hiszpanią

Kataloński kryzys, a konkretnie pojawienie się Puigdemonta w Brukseli pod koniec października, niespodziewanie zadało kłam temu projektowi. Po raz pierwszy Belgia nie tylko przestała płynąć w głównym nurcie integracji, ale wręcz znalazła się w otwartej konfrontacji z czwartym najważniejszym krajem strefy euro – Hiszpanią. Wbrew nadziejom belgijskich polityków okazało się, że państwa narodowe nie tylko nie umierają, ale są gotowe z całą mocą bronić swojej integralności. Choć od zawarcia traktatu elizejskiego minęło sześć długich dekad naznaczonych skokowymi postępami w integracji (fundusze strukturalne, jednolity rynek, euro, Schengen) koncepcja „Europy ojczyzn" de Gaulle'a wciąż pozostaje żywa.

Większość krajów Unii nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Puigdemont przyjechał do Brukseli nie tylko, aby uciec przed hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości, ale także, aby „umiędzynarodowić konflikt", sprowokować wreszcie reakcję Unii. Ale spotkał go ciężki zawód. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker – jak inni przywódcy instytucji europejskich – w poniedziałek podkreślił, że „nie ma nic do zarzucenia hiszpańskiemu państwu prawa", a jego jedynym partnerem „pozostaje Hiszpania".

Rosyjska Łotwa

Luksemburczyk pochodzi z kraju, który równie chętnie co Belgia rozpłynąłby się w europejskich, federalnych strukturach. Ale tu stawka jest zbyt poważna, aby było miejsce na indywidualne występy. Juncker musi więc iść za interesem przytłaczającej większości państw członkowskich.

Problem dalece wykracza bowiem poza granice Hiszpanii. W pierwszych godzinach po pojawieniu się w Brukseli Puigdemont poszedł do siedziby Wolnego Sojuszu Europejskiego (EFA) organizacji zwanej także „Europą 100 flag", która „broni interesów narodów bez państwa". Część z nich domaga się jedynie uznania praw do rozwoju własnej kultury, inne szerokiej autonomii, a jeszcze inne – pełnej niezależności. Powstanie niezależnego katalońskiego państwa z pewnością zachęciłoby wielu członków EFA do bardziej radykalnego działania.

Jedno jest pewne: realizacja choć części planów „Europy 100 flag" przewróciłaby Unię do góry nogami, zadała jej śmiertelny cios. Tylko w naszym regionie o swoje prawa w ramach EFA upominają się Ślązacy (od granicy Niemiec po Małopolskę) i Kaszubi, ale także mieszkańcy czeskich Moraw oraz węgierska mniejszość na Słowacji. Można tu także znaleźć Rosyjski Związek na Łotwie – kolejne narzędzie Kremla rozbicia zjednoczonej Europy.

Ale to także wyzwanie dla najpotężniejszych krajów Europy. Na mapie prezentowanej przez EFA Esquerra Republicana, dziś główne ugrupowanie katalońskich separatystów, nie ogranicza swoich ambicji do granic obecnej prowincji, ale sięga po „kraje katalońskie", do których zalicza Baleary, Walencję a także francuski departament Pirenejów Wschodnich.

Sami Francuzi muszą uważać dodatkowo na działania alzackiego związku Unser Land, nacjonalistów korsykańskich i bretońskich oraz promotorów ogromnej Oksytanii, których ambicje na razie ograniczają się jednak do odrodzenia własnego języka.

W niedawnych referendach o większą autonomię wobec Rzymu wystąpili mieszkańcy Lombardii i Wenecji Eugenajskiej, idąc śladami kilku innych włoskich prowincji dążących do usamodzielnienia się, jak Sardynia czy Tyrol Południowy. Lista przykładów jest jeszcze długa.

Strategia forsowana przez Puigdemonta jest w tym kontekście bardzo groźna. I nie bez podobieństw do działań Kremla. Oto ograniczona grupa ludności danego regionu (w przypadku Katalonii około jednej trzeciej mieszkańców prowincji chce zerwać więzi z Hiszpanią, proporcjonalnie mniej niż jest Rosjan na Łotwie), wbrew prawu ogłasza niepodległość swojego regionu i przy umiejętnej kampanii medialnej przekonuje przynajmniej część międzynarodowej opinii publicznej, że trzeba ratować „pokrzywdzony naród". Prawdziwy sukces następuje, gdy choć jeden poważny kraj uznaje nowe państwo, bo wtedy niemal na pewno znajdą się i następne.

Najbliższa przejęcia takiej roli okazała się Belgia. Najpierw wiceminister ds. migracji Theo Francken zaoferował azyl Puigdemontowi i członkom jego rządu, później w ich obronie wystąpił wicepremier i minister spraw wewnętrznych Jan Jambon.

– Cóż oni złego zrobili? Usiłowali jedynie wprowadzić w życie mandat, który otrzymali od swoich wyborców. A teraz hiszpański rząd będzie działał na miejscu rządu wybranego demokratycznie i którego członkowie zostali osadzeni w więzieniu – argumentował.

Zarówno Francken, jak i Jambon należą do Nowego Sojuszu Flamandzkiego (NVA), głównej partii koalicyjnej rządu Charlesa Michela, która w artykule pierwszym swojego statusu zapisała powołanie niezależnej Flandrii. Poparcie dla Puigdemonta nie jest więc w tym przypadku trudne do rozszyfrowania.

– NVA wraca do starej tradycji wspierania różnych narodów Europy bez państwa w nadziei, że utorują one drogę, którą pójdzie także Flandria – uważa historyk Marc Reynebeau.

Ale Hiszpanię zaczęli też atakować politycy z centrum i lewicy, a nawet frankofońskiej części Belgii. Liberał i były premier Guy Verhofstadt, autor książki „Stany Zjednoczone Europy", forsującej federalną wizję Europy, w zasadzie postawił na równi racje Madrytu i Barcelony. Elio di Rupo, lider Partii Socjalistycznej i także były premier, poszedł znacznie dalej, uznając, że Mariano Rajoy zachowuje się jak „autorytarny frankista".

Takie oceny moralne w kraju, który nigdy nie rozliczył się z zabicia 10 mln mieszkańców swojej kolonii w Kongu, a nawet nie usunął sprzed pałacu królewskiego pomnika odpowiedzialnego za to ludobójstwo Leopolda II, trudno nie uznać za kuriozalne. Sam Jambon w przeszłości posunął się do udziału w uroczystościach ku czci oddziałów flamandzkich walczących u boku III Rzeszy.

Zakładnicy NVA

W Belgii, która od XVI do XVIII wieku była częścią Korony Hiszpanii, nie potrzeba wiele, aby odgrzebać stereotyp „południowców", leniwych, nieuporządkowanych, a przede wszystkim autorytarnych Hiszpanów. W takich momentach okazuje się, że 40 lat wyjątkowo zdecentralizowanej demokracji, jaką udało się zbudować po śmierci Franco, przestaje mieć znaczenie. To źle wróży rzeczywistej integracji Europy.

Ale za atakami Di Rupo czy nawet Verhofstadta kryją się także lata godzenia się na kompromisy wobec radykałów flamandzkich, byle zachować zamożny, mieszczański styl życia Belgii.

– Staliśmy się zakładnikami NVA – mówi „Rz" lider socjalistów w belgijskim senacie Philippe Mahoux.

Jeśli jednak w ciągu dwóch tygodni, jakie pozostały do wydania wyroku w sprawie Puigdemonta, Belgia od tej zależności się nie uwolni i będzie chronić przywódcę katalońskich secesjonistów, to Belgowie po raz pierwszy znajdą się na marginesie Unii. Państwa narodowe należące do Wspólnoty nie zamierzają bowiem jeszcze popełniać samobójstwa. ©?

Sprawa może wydać się jednostkowa, prawna, wręcz techniczna. Ale od tego, czy belgijskie władze wydadzą Hiszpanii przywódcę secesjonistów w Katalonii Carlesa Puigdemonta, zależy dalszy rozwój Unii Europejskiej, a być może nawet jej przetrwanie.

Do tej pory trudno było znaleźć bardziej przychylne integracji państwo niż Belgia. Nie tylko w jej stolicy znalazły siedzibę najważniejsze instytucje Wspólnoty, ale sam kraj, choć mniejszy od Mazowsza, był kwintesencją Europy. Przez jego środek przechodzi przecież granica między francuską a holenderską strefą językową, między kulturą północnej i południowej Europy. Aby funkcjonować, państwo to musi więc stale szukać syntezy romańskiej i nordyckiej wizji rzeczywistości. Tak powstały piramidalne konstrukcje instytucjonalne – sześć rządów kontrolowanych przez sześć parlamentów. Ale dzięki temu Belgia dobrze odnajdowała się w równie skomplikowanych strukturach europejskich, niekończących się negocjacjach i kompromisach.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej