Analizując zwycięstwo Katarzyny Lubnauer nad Ryszardem Petru, można napisać kilka ciekawych rzeczy zarówno opisując to, jak do tego doszło, jak i to, co z tego faktu wynika.
Najpierw więc zadajmy sobie pytanie: dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest dosyć prosta: to wina błędów popełnionych przez założyciela partii. W tym kontekście to nie tyle sukces Lubnauer, ile raczej klęska Petru. Ten drugi zrobił wszystko, by uprawdopodobnić ten scenariusz. Oczywiście jego największą wpadką była sylwestrowa wyprawa na Maderę, ale nie tylko. Po tamtym wydarzeniu Petru wpadł w spiralę, z której nie potrafił już się wydostać. Wszystko, co robił, i tak pozostawało w cieniu tamtej eskapady. Odebrała mu ona coś, co jest nieuchwytne, ale ważne w polityce: poczucie powagi, niekiedy określane mianem gravity czy też dignity. Petru próbował z tego wyjść: a to przyznając się do błędu i przepraszając, a to idąc na rozmowy z Kaczyńskim, a to atakując Schetynę. Wszystko jednak na nic. Stał się obiektem kpin, a te potrafią zabić polityka.
Ponadto brakowało mu doświadczenia politycznego oraz cierpliwości do partyjnej roboty. Chciał funkcjonować w Sejmie w ten sposób, w jaki się do niego dostał: błyskotliwie, lekko, z fantazją i polotem. Ale to, co zapewniło mu sukces wyborczy, nie sprawdziło się już w parlamentarnej i partyjnej robocie. Wyborcy uwierzyli Petru w 2015 roku, bo wydawał się mieć sensowną odpowiedź na większość ich pytań. No i nie był z PO. Ale w ostatnich miesiącach szef Nowoczesnej nie uczył się, nie pracował ciężko w regionach, nie miał serca do partyjnej roboty. I coraz bliżej współpracował z PO. Nie okazywał szacunku współpracownikom, nie przygotowywał się starannie do wywiadów. Coraz częściej był zirytowany i zaliczał kolejne wpadki wizerunkowe. Powoli stawał się pośmiewiskiem mediów i internetu.
Koniec Nowoczesnej?
Nie do końca zasłużenie, bo to jednak on był jedynym ojcem zwycięstwa swej partii w 2015 roku. Przy całym szacunku dla obecnych posłów Nowoczesnej ludzie oddawali głos na nich dwa lata temu nie dlatego, że byli tacy świetni, ale dlatego, że startowali z list partii, która w swej nazwie miała imię i nazwisko Ryszarda Petru. Ale od 2015 roku jej lider zaliczył taką liczbę wpadek, że już nie przyciągał do swego ugrupowania nowych wyborców, a niektórych nawet zrażał. To także było przyczyną jego sobotniej porażki.
Ale teraz warto sobie odpowiedzieć na pytanie, co z niej wynika. Dla politologa najciekawsze jest chyba to, że Nowoczesna okazała się jedną z najbardziej demokratycznych wewnętrznie partii w naszym systemie politycznym. Obok SLD i PSL. Tak, tak: najbardziej zdemokratyzowanymi partiami są, prócz Nowoczesnej, właśnie formacje postkomunistyczne. Gdy zaczyna się u nich walka o przywództwo, nigdy nie wiadomo, kto zwycięży. W przeciwieństwie do ugrupowań postsolidarnościowych, w których wyniki elekcji liderów są od początku oczywiste i znane – w historii PO i PiS tylko raz lider miał jakiegoś kontrkandydata, który zresztą zaraz po wyborach pożegnał się ze swoją formacją (w 2006 r. o przywództwo w PO z Donaldem Tuskiem rywalizował Andrzej Machowski – red.).