Wschodnia szansa polskich szefów

Podczas gdy polskie firmy ściągają ze Wschodu setki tysięcy pracowników, spółki z Ukrainy, Kazachstanu i Rosji zatrudniają dziesiątki menedżerów z Polski.

Aktualizacja: 23.10.2016 22:08 Publikacja: 23.10.2016 20:09

Foto: 123RF

Sławomir Nowak, były minister transportu, który przed kilkoma dniami został szefem Ukrawtodoru, państwowej agencji drogowej Ukrainy, powiększył grupę polskich polityków i menedżerów, którzy w ostatnich miesiącach zdecydowali się na pracę za wschodnią granicą.

Ukraińska posada Nowaka nie zdobyła tak dużego rozgłosu w mediach jak powołanie Wojciecha Balczuna, byłego prezesa PKP Cargo, na dyrektora generalnego ukraińskich kolei czy nominacja Leszka Balcerowicza na doradcę prezydenta Poroszenki i współprzewodniczącego grupy wsparcia reform w Radzie Ministrów Ukrainy. Potwierdza to jednak obserwacje szefów firm executive search, czyli łowców menedżerskich głów. Według nich na Wschodzie, głównie w Rosji i na Ukrainie, pracuje dzisiaj kilkuset Polaków na stanowiskach dyrektorskich oraz w zarządach lokalnych firm i oddziałów globalnych korporacji.

Fala z końca lat 90.

Wśród polskich top menedżerów za wschodnią granicą są m.in:. Jan Madeja, dyrektor generalny Mercedes Benz w Rosji; Marcin Tokarz, który zarządza tam siecią marketów OBI; Grzegorz Chmielarski, szef McDoland's Ukraina, i Tomasz Muras, kierujący ukraińskim biznesem Amwaya. Jak jednak zastrzegają szefowie firm executive search, nie jest to już tak duża skala jak na przełomie XX i XXI wieku oraz w minionej dekadzie, gdy wielu Polaków pracowało w zarządach rosyjskich i ukraińskich banków i sieci handlowych. Tomasz Magda, partner w Amrop, wspomina, że pierwsza duża fala polskich menedżerów dotarła na Wschód pod koniec lat 90. XX wieku i trwała do końca poprzedniej dekady. Sprzyjała jej ekspansja polskich firm na tamtych rynkach, którą ograniczył potem światowy kryzys i sankcje nałożone na Rosję.

Krzysztof Nowakowski, szef polskiego biura Korn Ferry, ocenia, że w ostatnich latach fala zainteresowania Polakami na Wschodzie wyraźnie opadła, szczególnie w Rosji, która kiedyś bardzo chętnie sięgała po naszych menedżerów, by wykorzystać ich doświadczenia z okresu transformacji.

– Teraz mająca globalne ambicje Rosja chętniej sięga po globalnych menedżerów – wyjaśnia Nowakowski.

Dobry wizerunek Polski

Po pierwszej fali została całkiem spora grupa Polaków, którzy lubią pracować na Wschodzie, zwłaszcza w Rosji, gdzie – jak zaznacza szef Korn Ferry – ład korporacyjny i kultura biznesu są na całkiem wysokim poziomie. Zdaniem Tomasza Magdy polscy menedżerowie mają na Wschodzie dobrą reputację, a na niektórych rynkach, np. na Ukrainie, wręcz modelową.

– Można oczekiwać, że jeśli Ukraina przezwycięży kryzys, obecne dziesiątki Polaków pracujących tam na zarządczych stanowiskach szybko zmienią się w setki – przewiduje Magda.

Jak ocenia Piotr Wielgomas, prezes Bigramu, popularności polskich menedżerów na Ukrainie sprzyja dobry wizerunek Polski i wysokie oceny polskiej gospodarki. Nie bez znaczenia jest też przekonanie, że menedżer z zagranicy będzie mniej podatny na różne naciski przez to, że nie tkwi w lokalnych układach, gwarantuje też większą niezależność. Z kolei dla Polaków praca na Wschodzie jest dużą szansą, zwłaszcza dla byłych szefów największych firm, którym w kraju trudno jest o wyzwania na podobną skalę.

Ukraińskie realia

Zdaniem ukraińskich analityków popyt na menedżerów z zagranicy, w tym z Polski, zwiększają plany władz w Kijowie, które zamierzają niebawem sprywatyzować 450 przedsiębiorstw, w tym kilka dużych zakładów chemicznych i banków. Wyzwania są ciekawe, ale – jak przyznają łowcy głów – na Ukrainie pracuje się znacznie trudniej niż w Rosji.

– Przede wszystkim dlatego, że jest tu bardzo wysoka tolerancja wobec korupcji obecnej we wszystkich przedsiębiorstwach państwowych – wyjaśnia Siergiej Fursa, ekonomista z kijowskiego Dragon Capital. Dodaje, że zatrudniając specjalistów z zagranicy, władze wychodzą z założenia, że będą odporni na korupcję, co pomoże przyciągnąć inwestorów z Unii Europejskiej oraz USA.

Na razie jednak skala korupcji działa odstraszająco. To głównie z jej powodu przed kilkoma miesiącami uciekł z Ukrainy litewski finansista Aivaras Abromavičius, który po rewolucji objął stanowisko ministra rozwoju i handlu. Podając się do dymisji, mówił o presji ze strony ludzi blisko związanych z prezydentem oraz o sabotowaniu reform.

– Głównym problemem zagranicznych menedżerów jest to, że nie orientują się w ukraińskich realiach. Mogą być profesjonalistami i mieć fantastyczne pomysły, ale za ich plecami będą robione przekręty warte miliony dolarów – mówi „Rzeczpospolitej" znany ukraiński ekonomista Ołeksandr Ochrimenko. – Niewykluczone, że powtórzą los Abromavičiusa albo będą udawać, że nic nie widzą – dodaje.

Wojciech Balczun, dyrektor generalny Ukrzaliznicy, ukr. kolei państwowych

Rz: Co jest największym wyzwaniem dla polskiego menedżera na Ukrainie?

Wojciech Balczun: Przetrwać. I przeżyć.

Zabrzmiało dramatycznie...

Bo to jest dramatyczne. Jestem szefem największej ukraińskiej firmy, która podlega ogromnym wpływom politycznym, oligarchicznym, w której przecinają się różne interesy i która ma wielki problem z korupcją. Szczerze mówiąc, zarządzanie taką firmą to jest walka o przetrwanie. Staranie się, by funkcjonowała bardziej transparentnie oznacza naruszanie ogromnych wpływów. Generalnie obowiązuje tam zupełnie inny model biznesowy niż w Europie Zachodniej.

Może dlatego właściciele wzięli menedżera z zewnątrz, by mniej ulegał tym wpływom?

Każdego dnia zastanawiam się, jaki był sens i cel tego, by międzynarodowy menedżment znalazł się w tego typu firmie jak Ukrzaliznica. Nie jestem osobą, która z charakteru nadaje do pełnienia funkcji reprezentacyjnych, a jak się za coś zabieram, to porządnie. Niestety oznacza to, że nieświadomie wchodzę w drogę, co generuje wiele problemów i napięć, które towarzyszą mi każdego dnia.

Jak długi ma pan kontrakt?

Kontakt jest na rok, ale to nie ma żadnego znaczenia, gdyż może być on zerwany przez każdą ze stron w każdym momencie. Mam jednak taką naturę, że się nie poddaję, choć sytuacja, którą zastałem w firmie była ekstremalnie trudna. Tak naprawdę została przygotowana do tego, byśmy z moimi współpracownikami potknęli się, i to bardzo szybko. Być może zrobiono tak trochę po to, by udowodnić, że międzynarodowy menedżment nie da sobie rady. Zorientowaliśmy się w tym w ciągu trzech miesięcy, czyli szybko, zwłaszcza, że jesteśmy obcokrajowcami w obcym kraju i obcej kulturze korporacyjnej a firma działa w ogromnej skali.

Ilu was jest?

W zarządzie mam trzech Polaków a w sumie z Polski jest sześć osób. Choć mówią o nas „polska komanda”, to na 300 tys. pracowników nie jest to dużo.

Mija teraz piąty miesiąc pana pracy na Ukrainie. Co pan uważa za swój największy sukces w tym czasie?

Przede wszystkim to, że kolej nie stanęła. To brzmi być może paradoksalnie, ale usilna chęć pokazania, że międzynarodowy menedżment sobie nie poradzi była nakierowana na zorganizowanie na dużą skalę wewnętrznego oporu i wręcz sabotażu w wielu obszarach. Brak remontów lokomotyw, wagonów, brak rozstrzygniętych przetargów na zakup części do nich, problemy z zakupami paliwa. Napotkaliśmy bardzo dużo operacyjnych problemów, które w pewnym sensie zostały przygotowane. Udało nam się je rozwiązać, choć może nie do końca, gdyż teraz mamy szczyt przewozowy a firma nie jest w stanie pokryć całego zapotrzebowania rynku. Jeśli jednak ktoś prawie o połowę obcina budżet na remonty taboru i z tego budżetu w pierwszym półroczu wykonuje niewielką część planu, to w dwa miesiące nie da się wszystkiego nadrobić.

Czy jest ktoś, kto was wspiera?

Odczuwamy bardzo duże wsparcie ze strony premiera, który jako osoba propaństwowa wierzy, że zmiany na Ukrainie są możliwe. To dla nas bardzo ważna rzecz. Staramy się też wypracować jakąś formę współpracy z ministerstwem Infrastruktury, choć tutaj jest dużo trudniej.

To czego panu życzyć?

Szczerze mówiąc nie wiem. Wyzwanie jest w skali nieporównywalnej do czegokolwiek w Polsce, dlatego niekiedy trudno mi jest opowiedzieć, co tam przeżywam, w jakich warunkach funkcjonuję- gdyż są to dwa światy, które się nie stykają. Z drugiej strony Ukrzaliznicy jest kapitalną ogromną firmą- jedną z największych kolei na świecie. Jeżeli uda mi się poruszyć jej potencjał– a widzę taką możliwość i to w stosunkowo krótkim czasie, choć nie wiem, czy ten czas będę miał - to zrobię z niej jedną z najbardziej dochodowych kolei na świecie.

W rok się uda?

Sądzę, że w następnym roku przyjdzie czas na to, by zacząć pokazywać efekty, aczkolwiek trzeba pamiętać o tym, jak przebiegała restrukturyzacja PKP Cargo. Pierwsze dwa lata były okresem restrukturyzacji, przy czym w drugim roku pod moim zarządem firma miała najgorsze wyniki w historii, dlatego, że wydaliśmy gigantyczne pieniądze na restrukturyzację zatrudnienia, w tym programy dobrowolnych odejść. Przyszły rok w Ukrzaliznicy będzie okresem odbudowy taboru, potencjału przewozowego, który tak naprawdę został złamany w tym roku. Nie będę więc walczył o wynik - co mówię wprost, oficjalnie na wszystkich ukraińskich gremiach - tylko o to, by firma odzyskała swoją zdolność do pokrywania potrzeb rynku w zakresie przewozów towarów i pasażerów. To jest mój cel i jestem pewien, że tego dokonam. Natomiast wymierne wyniki finansowe pokażemy dopiero po następnym roku. Najpierw jednak muszę odbudować potencjał firmy.

Czego w taki razie panu życzę.

Sergij Mamedow, szef Centrum Badań Gospodarczych „Financial Pulse" w Kijowie

Rz: Dlaczego ukraińskie władze stawiają na menedżerów z zagranicy?

Sergij Mamedow: Ukraina powoli rozpoczyna proces zmiany systemu zarządzania. Mamy bardzo wiele przynoszących straty firm. Problemem od lat było i wciąż niestety pozostaje to, że rząd mocno się angażuje w działanie przedsiębiorstw. Właśnie dlatego Ukraina potrzebuje menedżerów, którzy nie są częścią systemu. Są tu nie tylko Polacy, ale i Czesi czy Słowacy. Powinni oni mieć jednak wolną rękę i realny wpływ na pracę firmy, bo inaczej to nie będzie miało sensu.

Czy zatrudniając obcokrajowców, władzom w Kijowie chodzi tylko o zmianę sposobu zarządzania, czy o coś więcej?

Tu przede wszystkim chodzi o przyciągnięcie zachodnich inwestycji. Zagraniczni menedżerowie zwiększają wiarygodność ukraińskich spółek. Europejskie firmy inwestują przeważnie w rolnictwo oraz ukraińską branżę IT. Ale to nie jest ta skala inwestycji, na którą czekają w Kijowie.

Co odstrasza inwestorów z Zachodu?

Przede wszystkim niestabilna sytuacja polityczna. Wojna na wschodzie kraju wciąż trwa i nikt nie wie, co będzie jutro. Odstrasza też korupcja w sądach i na wielu szczeblach władzy państwowej. Władze muszą przeprowadzić jeszcze wiele reform, by zdobyć zaufanie zachodnich inwestorów.

Sławomir Nowak, były minister transportu, który przed kilkoma dniami został szefem Ukrawtodoru, państwowej agencji drogowej Ukrainy, powiększył grupę polskich polityków i menedżerów, którzy w ostatnich miesiącach zdecydowali się na pracę za wschodnią granicą.

Ukraińska posada Nowaka nie zdobyła tak dużego rozgłosu w mediach jak powołanie Wojciecha Balczuna, byłego prezesa PKP Cargo, na dyrektora generalnego ukraińskich kolei czy nominacja Leszka Balcerowicza na doradcę prezydenta Poroszenki i współprzewodniczącego grupy wsparcia reform w Radzie Ministrów Ukrainy. Potwierdza to jednak obserwacje szefów firm executive search, czyli łowców menedżerskich głów. Według nich na Wschodzie, głównie w Rosji i na Ukrainie, pracuje dzisiaj kilkuset Polaków na stanowiskach dyrektorskich oraz w zarządach lokalnych firm i oddziałów globalnych korporacji.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Rynek pracy
Rośnie popyt na pracę dorywczą
Rynek pracy
Pokolenie Z budzi postrach wśród pracodawców
Rynek pracy
Tych pracowników częściej szukają dziś pracodawcy
Rynek pracy
Padł rekord legalnych pracowników z zagranicy w Polsce. Pomogli Azjaci
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Rynek pracy
Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, WNE UW: Byłam przeciwniczką "babciowego"