W czerwcu stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła 7,1 proc., w porównaniu z 7,4 proc. w maju – podał we wtorek GUS. Rzeczywistość okazała się więc nawet lepsza, niż oceniało dwa tygodnie temu Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Z jego szacunków wynikało, że wskaźnik ten zmalał w minionym miesiącu do 7,2 proc.
– Już wkrótce liczbę Polaków bez pracy będziemy wyrażali w setkach tysięcy, a nie w milionach – mówi Andrzej Kubisiak, główny analityk agencji pracy Work Service. Na koniec minionego miesiąca liczba ta wynosiła 1,15 mln.
W porównaniu z czerwcem ub.r. stopa bezrobocia rejestrowanego zmalała o 1,6 pkt proc. Dokładnie takie jest średnie roczne tempo spadku tego wskaźnika od początku 2016 r. Jeśli ten trend się utrzyma, to na koniec roku znajdzie się on w okolicy 6,7 proc. Tymczasem Ministerstwo Finansów jeszcze niedawno, w założeniach do ustawy budżetowej na 2018 r., oceniało, że stopa bezrobocia będzie wtedy wynosiła 7,2 proc. Założyło bowiem, że pula bezrobotnych atrakcyjnych z perspektywy pracodawców się wyczerpuje.
Gdzie jest dno?
– Doświadczenia innych krajów z ostatnich lat nauczyły nas tego, że dolne ograniczenie stopy bezrobocia znajduje się niżej, niż mogłoby się wydawać – mówi „Rzeczpospolitej" Piotr Bartkiewicz, ekonomista z mBanku. – Nie ma powodu, aby zakładać, że to ograniczenie w Polsce jest na poziomie 7 proc. – dodaje. Tym bardziej że stopa bezrobocia obliczana na podstawie Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL), która lepiej mierzy odsetek osób poszukujących zatrudnienia, jest już w pobliżu 5 proc.
Bardziej szczegółowa analiza danych sugeruje jednak, że rynek pracy faktycznie zbliża się do ściany. – Po wyeliminowaniu czynników sezonowych stopa bezrobocia od kilku miesięcy stoi w miejscu – zauważa Bartkiewicz. Jedną z przyczyn tego zjawiska może być to, że na początku roku spadek bezrobocia rejestrowanego pogłębiały zmiany w prawie. Od stycznia bezrobotni nie muszą bowiem rejestrować się w urzędach pracy, aby móc nieodpłatnie korzystać z publicznej służby zdrowia. – Być może teraz mamy do czynienia z normalizacją – mówi ekonomista mBanku.