Wielkie dziejowe katastrofy – Polska doświadczyła zarówno skutków wojny, jak i komunizmu – bardzo trudno jest przezwyciężyć także wtedy, gdy już miną. Niełatwo ukarać sprawców i zadośćuczynić pokrzywdzonym. Sprawcy – jak „pryszczaci" w czasach polskiego komunizmu – działali często w dobrej wierze, a wynagrodzenie pokrzywdzonych zawsze musi się dokonać na koszt całego społeczeństwa. Wielkim problemem jest ustalenie prawnych zasad odpowiedzialności i dystrybucji „odszkodowań".
Gdy byt państwa zachowuje ciągłość, to oczekuje się, że ogólna zasada niedziałania prawa wstecz będzie respektowana. Polska po przełomie roku 1989, mimo radykalnych zmian ustrojowych, nie zerwała państwowej ciągłości. I słusznie: przemawiały za tym nie tylko interesy międzynarodowe. Jednak trzeba dostrzec, ze ma to również poważne negatywne konsekwencje – nieraz zgoła kuriozalne. Członkowie WRON-y odpowiadali przed sądem za łamanie PRL-ej konstytucji, która przecież zawierała zapisy o „kierowniczej roli partii", a oni ją naruszyli. Ale przecież opozycja demokratyczna notorycznie tego – nie tylko tego – zapisu nie przestrzegała. To paradoks, ale uznano, ze ukaranie sprawców stanu wojennego wymaga sięgnięcia po dokument, który najpełniej chyba kodyfikował zasady komunistycznej dyktatury.
Dziś odpowiedzialność za czasy komunistyczne ma niewielkie praktyczne znaczenie: czołowi animatorzy tamtego systemu w zasadzie przenieśli się na tamten świat, a ci z drugiego szeregu są już ulokowani w nowym systemie (także w prawicowych partiach). Ale otwarta zostaje sprawa zadośćuczynienia pokrzywdzonym przez system. Pokrzywdzonych było wiele grup: przeciwnicy polityczni komunistów, którzy często trafili do więzień (a nieraz i pod ścianę) i przed którymi zamknięto drogi normalnego awansu, chłopi, których długo zmuszano do „dostaw obowiązkowych", właściciele nieruchomości i przedsiębiorstw, których (często nawet z naruszeniem ówczesnego prawa) pozbawiono własności. Czy wolna Polska powinna wszystkim tym grupom wynagrodzić ? Czy jest to realne ?
Atmosfera intelektualna i emocjonalna w okresie transformacji tak naprawdę sprzyjała tylko postulatom rewindykacji majątkowych. Uznano za rzecz całkowicie normalną, że wnuczek powinien odzyskać kamienicę po dziadku, ale nie odszkodowanie za zamordowanie dziadka. Nie stanęła nigdzie poważnie sprawa odszkodowań dla chłopów. Taka selektywna struktura roszczeń uzyskała mocną legitymację w uznaniu, że prawo własności jest święte, a w każdym razie nadrzędne nad innymi prawami człowieka (np. prawem do pracy). Rewindykacjom majątkowym w gruncie rzeczy sprzyjała też ciągłość prawa.
Dziś – w związku z ujawnieniem patologii reprywatyzacji w Warszawie – cała klasa polityczna okresu transformacji znalazła się pod pręgierzem opinii publicznej. W zasadzie słusznie, ale są chyba też okoliczności łagodzące: wielka trudność pogodzenia sprzecznych wartości. Najpierw rozstrzygnięcia wymaga kwestia, czy za wszelki znacjonalizowany majątek należy przyznać rekompensatę, czy uznać, że w przeszłości rodzinne majątki rosły też na wyzysku (nieraz w związku z kolaboracją). Potem bardzo trudne do rozstrzygnięcia było (jest) pytanie, czy rekompensata powinna być miarkowana (i jak określić wartość majątku jako podstawę rekompensaty). W końcu bardzo ważne jest pytanie o to, komu rekompensata powinna przysługiwać: czy tylko właścicielowi, czy też jego spadkobiercom (a jeżeli tak, to czy powinni zapłacić podatek spadkowy). Czy tylko obywatelom polskim, czy też polskiego obywatelstwa nie posiadającym. Zarówno z powodu zmiany granic jak i konsekwencji członkostwa w Unii Europejskiej, to rozstrzygnięcie jest brzemienne w konsekwencje. Także uznanie, że zwrot lub rekompensata (szczególnie hojna) należy się, jeżeli nieruchomość ocalała, a nic nie należy się, jeżeli po wojnie została z pięknej kamienicy kupa gruzu.