Miesiąc po zwycięstwie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości nikt już nie może mieć wątpliwości, jaki charakter będą miały rządy tego ugrupowania. Srodze zawiedli się ci wszyscy, którzy opierając się na wrażeniach z kampanii prezydenckiej, liczyli na przesunięcie się tego ugrupowania w kierunku centrum.
Pani Beata Szydło nieźle odegrała w tej kampanii rolę osoby wsłuchującej się w głosy Polaków, ale obecnie liczy się dla niej przede wszystkim głos jednego z nich: Jarosława Kaczyńskiego. To on rządzi, a pani premier pogodziła się z rolą figurantki czy, jak kto woli, wykonawczyni polityki prezesa PiS.
Obecność w rządzie trzech osób ma charakter symbolu. Zbigniew Ziobro, Antoni Macierewicz i Mariusz Kamiński odpowiadają oczywiście za bardzo ważne dziedziny pracy państwowej, ale symbolizują także linię polityczną realizowaną przez Prawo i Sprawiedliwość w latach 2006–2007, gdy premierem był Jarosław Kaczyński. Tymi nominacjami prezes PiS zdaje się mówić Polakom: „Wracamy do dzieła przerwanego w 2007 roku z tymi samymi ludźmi i tymi metodami. Wówczas mieliśmy rację. Niczego nie żałujemy".
Z pewnością wielu wyborców wolałoby tę zapowiedź usłyszeć w trakcie kampanii wyborczej. Być może wówczas przy urnach część z nich podjęłaby inną decyzję... Jednak w polityce często się zdarza, że „wilk przybiera owczą skórę". Tak stało się tym razem. Ci wyborcy, którzy dali się nabrać na kampanijny, spokojniejszy i znacznie mniej agresywny wizerunek PiS, najpewniej dopiero za cztery lata będą mogli wyrazić swoje rozgoryczenie.
Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński mają wielu wielbicieli, którzy widzą w nich nieugiętych tropicieli korupcji. Jednak dla bardzo wielu Polaków – ja też należę do tej grupy – są ludźmi, którzy sprawując wysokie urzędy, nadużywali prawa dla osiągnięcia celów politycznych i propagandowych.