Mariusz Dzierżawski: Feministyczny totalitaryzm

W projekcie „Ratujmy kobiety" nie ma nic o ratowaniu kobiet. Jest za to zapis, że „świadome rodzicielstwo" to dowolność pozbywania się dzieci – pisze Mariusz Dzierżawski, działacz pro-life.

Aktualizacja: 02.10.2017 21:32 Publikacja: 01.10.2017 19:07

Mariusz Dzierżawski: Feministyczny totalitaryzm

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Feministki wspierane przez ekologa Marka Kossakowskiego i prezesa ateistów Marka Łukaszewicza, zbierają podpisy pod projektem znoszącym ograniczenia w zabijaniu dzieci w łonach matek. W Polsce zyskanie poparcia dla projektu ułatwiającego zabijanie dzieci nie jest rzeczą łatwą. Aby zatem ukryć prawdziwe intencje, aborcjonistki dały projektowi tytuł „Ratujmy kobiety". Trzeba przyznać, że zabieg był całkiem sprytny, bo o ile zwolenników zabijania dzieci w Polsce nie ma wielu, o tyle chętnych do ratowania kobiet jest całkiem sporo.

Oprócz tytułu, który zapewne popiera 99 proc. Polaków, projekt ma również treść. Warto się z nią zapoznać, aby się dowiedzieć, na czym polega ratowanie kobiet zdaniem Barbary Nowackiej i jej towarzyszek oraz towarzyszy. Projekt zaczyna się od słowniczka, w którym słowa znaczą zupełnie coś innego, niż dotychczas myśleliśmy. Na przykład „świadome rodzicielstwo" to możliwość pozbywania się dzieci, a „przerwanie ciąży" to „świadczenie zdrowotne". Po nadaniu słowom nowych znaczeń, aborcjoniści przechodzą do konkretów.

W artykule 4 zapisali, że rządy i samorządy zapewniają realizację „praw reprodukcyjnych". Według słowniczka feministycznej nowomowy, prawa reprodukcyjne oznaczają możliwość pozbycia się dziecka wedle woli albo wyprodukowania sobie dziecka według zachcianek. Państwo i samorządy mają te „prawa" zapewnić. Nie podoba ci się, że jesteś w ciąży? Państwo ma cię od tego niepożądanego stanu uwolnić. Chcesz mieć dziecko, ale np. nie możesz znaleźć męża lub żony – państwo ma ci dziecko wyprodukować. Artykuł ten stanowi także, że rząd i samorządy „współpracują z organizacjami pozarządowymi działającymi w obszarze praw reprodukcyjnych". Faktycznie oznacza to, że działalność aborcjonistów ma być finansowana z naszych podatków, a urzędnicy mają być kontrolowani przez politycznych komisarzy (komisarki?).

W artykule 6 feministki i ich sojusznicy zajmują się edukacją. Dzieci w zerówce mają dowiadywać się o „podstawowych koncepcjach dotyczących różnorodności społecznej i tolerancji, edukacji równościowej itd.". Dziesięciolatki mają poznawać seksualność człowieka i prawa reprodukcyjne, a także metody i środki zapobiegania ciąży. „Edukacja" w tych delikatnych sprawach dzieci od szóstego roku życia ma być prowadzona wyłącznie przez osoby, które ukończyły studia wyższe obejmujące wskazane zagadnienia, czyli mówiąc wprost – „gender studies". Jak takie zajęcia będą wyglądały, można się dowiedzieć na stronie edukatorów seksualnych Ponton, otwierając na przykład artykuły o seksie analnym, oralnym albo o seksie na imprezie.

Artykuł 7. stanowi: „Organy administracji rządowej i samorządu terytorialnego zapewniają każdemu bez względu na zdolność do czynności prawnych swobodny dostęp do metod i środków zapobiegania ciąży". Każdemu, a więc również dzieciom. Ze słowniczka można się dowiedzieć, że użycie środków wczesnoporonnych feministki uważają za metodę zapobiegania ciąży. Edukację seksualną i dostępność środków antykoncepcyjnych i poronnych dla dzieci (bez wiedzy rodziców), wprowadziła przed laty Wielka Brytania. Skutki są przerażające: kilkadziesiąt tysięcy chirurgicznych aborcji u nastolatek w ciągu roku. Feministki oczywiście znają efekty tych działań i świadomie dążą do osiągnięcia tych samych rezultatów.

Główna zmiana, którą zakłada projekt, to aborcja na życzenie do końca 12. tygodnia ciąży. Zmiana ta ma znaczenie fundamentalne. Wprawdzie również obecna ustawa pozwala na zabijanie niewinnych ludzi, ale uzależnia zgodę na to od spełnienia pewnych warunków. W feministycznym projekcie żadnych ograniczeń w zabijaniu ludzi w fazie prenatalnej nie ma. Wystarczy oświadczenie: zgadzam się, aby cię zabito. Projekt nakłada na państwo obowiązek przeprowadzenia aborcji w ciągu 72 godzin od momentu wyrażenia zgody przez matkę. Można się domyślać, że feministki obawiają się, że matka może zmienić zdanie i sprzeciwić się zabiciu dziecka. Po 12. tygodniu feministki chciałyby nadal zabijać dzieci, ale najwyraźniej czują się ograniczone stanem świadomości społecznej. Postulują więc, aby wydłużyć możliwość zabijania dzieci poczętych w wyniku czynu zabronionego do końca 18. tygodnia ciąży. Dzieci podejrzane o wadę genetyczną lub chorobę mają być standardowo zabijane do 24. tygodnia ciąży. W przypadku podejrzenia, że wada lub choroba może uniemożliwiać samodzielne życie dziecka, można je będzie zabić nawet tuż przed terminem porodu.

Wszystkie placówki zajmujące się kobietami w ciąży finansowane z NFZ będą miały obowiązek abortowania dzieci. Będą również musiały publikować imiona i nazwiska lekarzy, którzy odmawiają zabijania poczętych dzieci. NFZ będzie udostępniał te dane w Biuletynie Informacji Publicznej. Wypada zadać pytanie: po co feministkom lista ginekologów odmawiających zabijania? Skoro odmawiają zabijania, nie widać potrzeby, aby feministki miały się z nimi kontaktować. Wydaje się, że jedynym powodem jest wywieranie na tych lekarzy nacisku, aby przyłączyli się do zabójców i przestali powodować wyrzuty sumienia. Ostatecznie chodzi o to, aby ginekologami mogli być tylko zabójcy.

Autorzy projektu pomyśleli też o ludziach i organizacjach, które występują w obronie poczętych dzieci w przestrzeni publicznej. Znaleźli proste rozwiązanie. Za informowanie o skutkach aborcji będzie można trafić na dwa lata do więzienia. Nie będzie można też organizować, umieszczać treści ani organizować zgromadzeń przeciwnych ustawie aborcyjnej. Kneblowanie ust ludzi mówiących prawdę i terror wobec nich zawsze był znakiem rozpoznawczym wszelkich totalitaryzmów. I tym razem nie jest inaczej.

Jest jednak znak jeszcze bardziej wyraźny. Komuniści, naziści i im podobni starali się odczłowieczyć ofiary. Projekt aborcyjny konsekwentnie usuwa określenie „dziecko poczęte" z prawodawstwa, posuwając się nawet do wyrzucenia z ustawy o rzeczniku praw dziecka definicji, która stwierdza, że „dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia do osiągnięcia pełnoletności".

W projekcie „Ratujmy kobiety" nie ma nic o ratowaniu kobiet. Aborcjoniści chcą masowych mordów. Bierność wobec ich działań oznacza przyzwolenie na ludobójstwo.

Autor jest członkiem zarządu Fundacji Pro – Prawo do życia

Feministki wspierane przez ekologa Marka Kossakowskiego i prezesa ateistów Marka Łukaszewicza, zbierają podpisy pod projektem znoszącym ograniczenia w zabijaniu dzieci w łonach matek. W Polsce zyskanie poparcia dla projektu ułatwiającego zabijanie dzieci nie jest rzeczą łatwą. Aby zatem ukryć prawdziwe intencje, aborcjonistki dały projektowi tytuł „Ratujmy kobiety". Trzeba przyznać, że zabieg był całkiem sprytny, bo o ile zwolenników zabijania dzieci w Polsce nie ma wielu, o tyle chętnych do ratowania kobiet jest całkiem sporo.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika