Marek Szpanowski: Reforma straconej szansy

MEN zbyt mocno wierzy we wpływ zmiany struktury szkół na efekt nauczania. Za dwa–trzy lata okaże się, jak bardzo gorzką dostaniemy herbatę, mimo tak solidnego mieszania – pisze nauczyciel.

Aktualizacja: 01.09.2017 17:55 Publikacja: 31.08.2017 19:30

Szkoły podstawowe reforma musiałaby uwolnić od bzdurnych założeń, jakoby skuteczni i szczęśliwi ludz

Szkoły podstawowe reforma musiałaby uwolnić od bzdurnych założeń, jakoby skuteczni i szczęśliwi ludzie wyrastali z dzieci o osobowości drobnych cwaniaków ciułających ułamki procentu w pogoni za czerwonym paskiem.

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch

Poziom dyskusji o zmianach w edukacji sięgnął dna, a dyskutanci dawno porzucili pozory bezstronnej refleksji. Zmiana ustroju szkół nie jest żadnym pandemonium, w edukacji bywał już większy chaos. Grubą przesadą jest twierdzenie, że gwarantem wysokiego poziomu nauki miałaby być nienaruszalność struktury ustanowionej reformą AWS. Nie jest też prawdą, jakoby powrót chemii i fizyki do podstawówek jest niemożliwy z racji niedoborów pracowni albo nauczycieli. I nie ma nic złego w zaczynaniu kursu historii od inspirujących 10-latka personalnych wzorców.

Reforma nie była i wciąż nie jest skazana na porażkę. Ale sukcesu też automatycznie nie można jej zagwarantować. Reformator musi mieć sojuszników wewnątrz zmienianej struktury, a ogólne przesłanki zmian musi potrafić spasować z mocnymi elementami reformowanego systemu. I tu leży właśnie problem, bo „dobra zmiana" w oświacie nie szuka sojuszników, to bardziej rządy szamana nad ciemnym ludem. Ministerialnych strategów widziano zaś ostatnio w okolicy wysp Bergamutów.

Gdy ważyły się losy harmonogramu reform, słychać było głosy: „Jak się zmienia powoli, to się wszystko rozkraczy". Nie zadbano o szczegóły i metodykę zmian. Dlatego dziś wielu nauczycieli i rodziców idzie do szkoły z poczuciem, że zegarek postanowiono naprawiać łomem.

Szkoła dla ludzi

Zmiana struktury szkół może zawisnąć w próżni. Za nowym kształtem podstawówek i liceów nie poszedł zamysł zmiany obrazu absolwenta. A to może prowadzić do wylania dziecka z kąpielą. Dojdzie, niestety, jedynie do ekspresowej zmiany dekoracji. Łatwo stworzyć taki system, który załata parę dziur, tylko że w innych miejscach popruje się jak stare prześcieradło. PiS miało szansę, by zamiast ględźby o szkole przyjaznej i nowoczesnej powalczyć o nową jakość w szkolnictwie. To jednak wymagałoby wizji i odwagi. Oba te towary są skrajnie deficytowe.

Czy postaw patriotycznych przybędzie od czytania o nich w grubej książce? Książka ta musiałaby wzbudzić sympatię ucznia. Czy nauczanie stanie się solidniejsze dzięki wydłużeniu kursu historii albo uporządkowaniu cyklu metodycznego, który gimnazja czasem rozbijały na słabo skoordynowane etapy? Tylko wtedy, gdy młodzież i rodzice poczują się w szkole jak partnerzy, a szkoła będzie dla ludzi, a nie na odwrót. Trzeba by więc program oprzeć nie tylko na deklaratywnych celach związanych z patriotyzmem, tradycją i dyscypliną. Trzeba by jeszcze dotknąć filozofii kształcenia.

Szkoły podstawowe reforma musiałaby uwolnić od terroru „średniej" uznaniowych ocen. Od bzdurnych założeń, jakoby skuteczni i szczęśliwi ludzie wyrastali z dzieci o osobowości drobnych cwaniaków lub cyborgów ciułających ułamki procentu w pogoni za czerwonym paskiem. Uczeń musiałby znacznie więcej dyskutować i współpracować. Miałby oczywiście do pomocy system oceniania, tyle że sensowny: progresywnie kompetencyjny, zwieńczony eleganckim egzaminem z głównych dziedzin na koniec klasy VIII. To kompetencyjne egzaminy kształtowałyby rozwój ucznia i pomagałyby mu racjonalnie decydować o kolejnych etapach nauki – nie „średnia" i lizusowski wyścig szczurów. Zdrowy element konkurencji nie jest zły. Tak właśnie wprowadzano szwedzkie friskolor czy brytyjskie academies. Nic też nie stoi na przeszkodzie innowacjom dla osób o wyraźnych uzdolnieniach – sportowych, artystycznych, a niechby i cyrkowych. Ale musiałyby to być klasy skupione na potrzebach ucznia, a nie parodia pt. polskie gimnazja dwujęzyczne. Obie moje córki były w „elitarnych" klasach dwujęzycznych. Nie polecam.

Trzeba pamiętać również o wyzwaniach okresu dojrzewania. Młodszy nastolatek musiałby mieć psychologiczne wsparcie i komfort, dopiero wtedy mógłby skupić się na nauce rzeczy najważniejszych. Na przykład tego, jak przezwyciężać własne granice, jak brać odpowiedzialność za siebie i za innych – a nie tylko jak wykiwać kolegę czy oszukać na teście (kluczowe kompetencje w polskiej szkole, z wielkomiejskim gimnazjum na czele). Niemożliwe? Pion psychologiczno-doradczy w szkołach krajów UE umacnia się od lat 80. XX wieku, a jego zadania wykonują głównie nauczyciele awansowani na specjalistyczne stanowiska doradców, rzecz u nas ciągle niesłychana: wygodniej obarczyć tą sferą wyłącznie rodzinę ucznia, ewentualnie 23-letnią panią pedagog z poradni.

Ważnym momentem w edukacji jest rozdzielenie ścieżki czysto akademickiej od zawodowej. Czy nazwie się tę drugą zawodówką czy branżówką, nieważne, ale szkoła o profilu mniej akademickim powinna zachować również walor edukacyjny, a nie jedynie czysto warsztatowy. Aby nie zamknąć uczniów w programowym getcie, trzeba na pierwszym planie umieścić ich interes, po prostu przewidując możliwość zmian ścieżki edukacyjnej. Tu również nie trzeba wyważać otwartych drzwi, bo właśnie tak od lat działają zawodówki w Niemczech czy Szwajcarii.

Licealiści za to musieliby się uczyć podejmować decyzje. Najpierw te dotyczące siebie. My zaś wciąż się łudzimy, że dynamiczni liderzy urosną z ludzi, którzy w wieku 14 czy 15 lat dali sobie nałożyć kierat, a potem potulnie go ciągną. Stopniowe i bardzo świadome kreowanie profilu kształcenia, możliwość zmiany przedmiotów wiodących i nauczyciela-mentora to standard na Zachodzie, a u nas ciągle mrzonki. Z wyjątkiem niektórych nowocześniejszych szkół niepublicznych.

Lek na całe zło?

Efekty wprowadzanych zmian to wciąż rzecz jasna temat dla wróżbity. Już dziś jednak widać, ze MEN stanowczo zbyt mocno wierzy we wpływ zmiany struktury szkół na efekt nauczania. Krakowscy profesorowie, którzy jak wiadomo stoją za reformą, mogą się nieco zdziwić za dwa–trzy lata. Okaże się, jak bardzo gorzką dostaniemy herbatę, mimo tak solidnego mieszania.

W rewolucyjnym ferworze „dobrej zmiany" wszystkie inne cele to mało ważne szczegóły. „Wyborcy chcą powrotu do sprawdzonej formy, a treści już się dostosują". Doprawdy? Rodzice 6-latków odetchnęli z ulgą, ale za parę lat zapomną o całym zamieszaniu. Po nich przyjdą następni i oni oczekiwać już będą porządnej edukacji.

Reforma na starcie, owszem, poprawia programy i łagodzi stres wywołany zamieszaniem z 6-latkami. Zarazem jednak utrwala społeczne bariery, bo wydłużając cykl nauki w podstawówce, prowadzi do segregacji na szkoły w lepszych i gorszych enklawach. A to jeszcze nikomu na zdrowie nie wyszło. Mało tego, w ramach jednej szkoły planuje się tworzenie klas „dwujęzycznych" i „normalnych". To prosta droga do ukrytej półprywatyzacji i konfliktów. W Europie XXI w. dwujęzyczna musi być każda podstawówka w całości, kto tego nie rozumie, w ogóle nie powinien działać w edukacji.

Egzamin ósmoklasisty z fazy projektów wyjdzie za rok. Ale już wiadomo, że od 2022 r. ma objąć cztery przedmioty – oprócz polskiego, matematyki i języka obcego wprowadza się dodatkowy przedmiot do wyboru. To quasi-dopieszczanie nauczycieli „przedmiotowców", a w istocie bezprecedensowa klęska dla kształcenia dojrzałych uczniów. Przedmiot do wyboru ma być bazą na start do liceum – to doprowadzi do pseudoprofilowania już 12-latków! Każdy, kto rozumie psychologię nastolatka, powinien bić na alarm, ale dotąd słyszano tylko nikłe obiekcje szefa CKE.

Dla polityków to wszystko detale. Ważne, żeby rewolucji nikt nie spiłował zębów, żeby pokazać sprawczość i zmóc imposybilizm. Tacy rewolucjoniści rzadko jednak znajdują zrozumienie – częściej zniechęcenie i bierny opór. Rodzicom nie zaproponowano w reformie żadnej roli. Rząd wie, że ma w tej grupie zbyt mało sojuszników. Opiniom o szkołach ton nadaje klasa średnia dużych miast. Jedna jej część jest źle nastawiona do kulturowych wartości bliskich PiS, inna zaś – zbyt zamożna, by bawić się wraz z resztą w publiczną edukację oni już dawno wypisali się z niepewnego, niedoinwestowanego szkolnictwa państwowego.

Efekt? Rodzice mają poczucie zlekceważenia, samorządy – niestabilności. Uczniowie czują się zaś jak przedmiot kulturowej inżynierii. Sam rewolucyjny zapał pozwala szybko coś zburzyć. Dalsze „upupienie" uczniów plus patriotyczne frazesy to przepis na „straconą szansę". Albo gorzej – to droga do wpojenia rodzicom i uczniom niechęci do zmian.

Tej szkody jeszcze można uniknąć. Dając mocny sygnał, że nowa podstawówka i szkoła średnia nie służą samym sobie, że to dopiero nowe bukłaki, w które wleje się nowe wino. Jeśli rząd naprawdę pragnie nowej szkoły – dla ucznia i rodzica, a nie dla kuratorium – to musi to wreszcie pokazać. Ale czy komuś w MEN naprawdę na tym zależy?

Autor jest nauczycielem i publicystą

Poziom dyskusji o zmianach w edukacji sięgnął dna, a dyskutanci dawno porzucili pozory bezstronnej refleksji. Zmiana ustroju szkół nie jest żadnym pandemonium, w edukacji bywał już większy chaos. Grubą przesadą jest twierdzenie, że gwarantem wysokiego poziomu nauki miałaby być nienaruszalność struktury ustanowionej reformą AWS. Nie jest też prawdą, jakoby powrót chemii i fizyki do podstawówek jest niemożliwy z racji niedoborów pracowni albo nauczycieli. I nie ma nic złego w zaczynaniu kursu historii od inspirujących 10-latka personalnych wzorców.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Pałkiewicz na Dzień Ziemi: Pół wieku ekologicznych złudzeń