Janik: Czas na socjalizm

Oferta Berniego Sandersa czy Jeremy'ego Corbyna to szerszy zamysł powrotu do idei równości obywatelskiej i sprawiedliwości społecznej, także w stosunkach międzynarodowych – pisze były polityk SLD.

Aktualizacja: 15.08.2017 15:03 Publikacja: 15.08.2017 01:01

Janik: Czas na socjalizm

Foto: AFP

Kazimierz Kik w tekście opublikowanym w zeszłym tygodniu zajął się kryzysem lewicy, który zresztą wieszczy od lat. To, co dziś obserwujemy, to rzeczywiście kryzys lewicy rozumianej jako formacja polityczna, ale i jej sukces, gdy spojrzymy na nią jako na zespół idei i postulatów politycznych. Europa rządzona przez chadecję jest bardziej socjalistyczna, niż marzyli kiedyś ojcowie socjaldemokracji.

Wydaje mi się, że profesor Kik błądzi w diagnozie, zbyt płytko traktując dość skomplikowaną problematykę. To nie jest kryzys lewicy, ale kryzys polityki odwołującej się do zespołu idei, które potocznie nazywamy lewicą czy prawicą. To nie kryzys partii politycznych, lecz kryzys współczesnego państwa jest zasadniczym problemem polityków.

Banalnie, ale zacząć trzeba od globalizacji: ona postawiła na porządku dziennym konflikt między biednymi a bogatymi (w polityce zwany elegancko konfliktem Północ–Południe). Konflikt ten unieważnił niektóre osie sporu ideologicznego w społeczeństwach Zachodu i wprowadził nowe. Wygenerował nieznane wcześniej formy konfliktów zbrojnych, w tym terroryzm międzynarodowy. Unieważnił dotychczasowe sposoby radzenia sobie z konfliktami. Wszak przeciwnikami nie są inne państwa, grup terrorystycznych nie da się okupować, nie wiadomo też, z kim paktować, aby zapewnić sobie pokój i spokój. Coś, co nazywamy ładem światowym, zaczęło się chwiać w posadach, a jednolitej definicji wroga – podobnie jak jej desygnatu – nie widać. Państwa, tradycyjne formacje polityczne, są wobec nich bezradne.

Mniej widoczny kryzys prawicy

Państwa – i aspirujące do rządzenia nimi partie polityczne – są też bezradne wobec postępu technologicznego. Dotychczas istotną funkcją władzy była dystrybucja informacji. Państwa miały prawie wyłączność na system i treści edukacji, na informacje będące ważnym instrumentem kształtowania postaw swoich obywateli. Internet zachwiał tym monopolem. Ten sam proces dotknął dystrybucji bogactwa. Już nie władza (choć w Polsce rozmaicie to bywa) nadaje fortuny swoim obywatelom, coraz więcej pieniędzy powstaje i pozostaje poza politycznym dominium.

Ten kryzys ma także swój wymiar etyczny. Do niedawna państwa wyznaczały i egzekwowały granice moralności. Postęp postawił zupełnie nowe pytania: o granice medycyny (np. transplantologii), o sztukę sprawiedliwego unicestwiania przeciwnika, o granice prywatności. Strzelając do wroga, już nie trzeba patrzeć mu w oczy, słabszego się nie oszczędza, a wygrywa nie odważniejszy, mądrzejszy czy sprytniejszy, lecz ten lepiej uzbrojony. Podsłuch to już nie domena służb państwowych, lecz coraz częściej zazdrosnej małżonki lub konkurencyjnego przedsiębiorcy.

Tak więc kryzys państwa jest istotą bezradności polityków. Ta bezradność nie dotyczy tylko lewicy. Podobne kłopoty przeżywają wszystkie formacje polityczne. Teza, że prawica ma się dobrze, jest fałszywa. To, że rządzi w wielu krajach (o czym pisze Kik), wcale nie znaczy, że wie, jak rozwiązać problemy trapiące świat. To znaczy tylko tyle, że niektóre społeczeństwa zachodniej Europy wierzą, że powrót do status quo jest możliwy. I że tylko trwanie przy dobrze znanej tradycji daje minimalne poczucie bezpieczeństwa. To fenomen niemieckiej CDU, ale i – w jakiejś mierze – Władimira Putina. To fenomen konserwatyzmu czy reakcjonizmu – ale nie jako etykiet, tylko jako postaw pozostających w luźnym związku z Weberowską klasyfikacją partii politycznych.

Trzy nowe oferty

Ale inne społeczeństwa szukają nowych rozwiązań. Wybór Donalda Trumpa czy Emmanuela Macrona to nic innego, jak próba szukania innej niż dotychczas odpowiedzi na narastające kłopoty ze współczesnością. Społeczeństwa, elity polityczne, próbują jakoś się odnieść do wspomnianych wyżej problemów, sformułować nową polityczną ofertę, która uwzględniałaby lęki społeczne, niepokój związany ze zjawiskami, o których na razie czytamy lub przed którymi już na wprost stoimy. Moim zdaniem da się te oferty połączyć w trzy najpopularniejsze grupy, pamiętając, że rzecz rysujemy bardzo grubą kreską i ma ona charakter porządkowy.

Pierwsza odpowiedź to populistyczny liberalizm. W te stronę zmierza zapewne nowy prezydent Francji, tak jak kiedyś tę drogę wybrała Angela Merkel. To polityka daleka od ideologicznego pryncypializmu i trudna do przyporządkowania. Najkrócej rzecz ujmując, chodzi o to, że za bezpieczeństwo socjalne, swobody polityczne i poluzowany reżym moralny (małżeństwa jednopłciowe, aborcja itd.) obywatele mają zapłacić dyscypliną ekonomiczną, obejmującą ograniczenie praw pracowniczych i funkcji redystrybucyjnych państwa. Spodziewany „przypływ ma podnieść wszystkie łodzie" – że przytoczę popularne zawołania liberałów. Przyjmowanie imigrantów to nie kwestia moralna czy charytatywna, lecz czysto ekonomiczna: ktoś musi pracować, aby nam się wiodło lepiej. To realizm polityczny – utrzymanie dotychczasowych stosunków społecznych kosztem niezbędnych, ale jak najmniejszych ustępstw. Jasne, zrozumiałe, akceptowane. Nazwijmy taką postawę konserwatyzmem i miejmy do niej szacunek. Lewica uznaje ją za błędną, nadmiernie ostrożną, ale nie może odmówić jej pewnego racjonalizmu i społecznej akceptacji.

Drugim rodzajem odpowiedzi jest nacjonalizm. Nie jest to jednolite zjawisko. Aby mogło powstać, musi mieć wroga, ulokowanego we współczesności (Francja) lub w przeszłości (Polska). Karmi się lękami współobywateli i wiecznie jest przez to żywe. Politycznie rzecz biorąc, to zjawisko krótkowzroczne, świadomościowo – demolujące. O tyle istotne, że dostarcza świeżych emocji, bulwersuje, porusza, straszy i ośmiela. Pożenione z lewicowymi hasłami staje się faszyzmem, odwołujące się do zinstytucjonalizowanego systemem wartości (np. religii) – nazizmem. Przez to nie może być partnerem ani dla postępowców, ani dla konserwatystów – narusza bowiem, deformuje i często unieważnia hierarchię wartości przez nich wyznawaną. W czasach zamętu, słabości państwa zdobywa popularność, a w istocie na państwie żeruje i kruszy jego fundament, którym jest umową społeczna.

Wreszcie rodzi się trzecia propozycja ideowa – socjalizm. Słowo to w Polsce ma fatalną konotację, do której przyczynili się też ludzie o moim życiorysie. To zostawmy na inną okazję, tu spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile ta oferta może być konstruktywna, służyć budowaniu pozytywnej reakcji na lęki i niedomagania współczesnego świata, tym bardziej że elektorat Berniego Sandersa w USA i Jeremy'ego Corbyna w Wielkiej Brytanii tak łatwo się nie rozejdzie. Więcej równowagi w stosunkach społecznych, w tym ekonomicznych i politycznych (mniej elit, więcej obywateli), więcej redystrybucyjnych funkcji państwa – to istota tej propozycji.

Nieuchronne zmiany

Czy jest ona destrukcyjna wobec istoty naszej wspólnoty? Nie! Czy domaga się weryfikacji dotychczas uznawanej hierarchii wartości, hierarchii pożądanych celów życiowych? Tak! Ale tak naprawdę postulat dbania o równe szanse, o sprawiedliwość społeczną jest w perspektywicznym interesie wszystkich i stanowi skuteczną tamę przed nacjonalizmem i jego lokalnymi odmianami. Postulat pogłębiania europejskiej integracji czyni Europę zdolną do dbania o równowagę światową i minimalny poziom pokoju społecznego w wymiarze globalnym. To nie jest li tylko polityka socjalna – jak sądzi Kazimierz Kik. To szerszy zamysł powrotu do idei równości obywatelskiej i sprawiedliwości społecznej, także w stosunkach międzynarodowych. Tyle tylko, że pozbawiony – mam nadzieję – złudzenia, że lewica polityczna ma sama dość siły, aby go zrealizować. Ale może się stać – jak już w historii bywało – zaczynem zmian, które są nieuchronne, a które polubią konserwatyści. ©?

Autor jest byłym politykiem SLD, doktorem nauk politycznych, wykładowcą Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji

Kazimierz Kik w tekście opublikowanym w zeszłym tygodniu zajął się kryzysem lewicy, który zresztą wieszczy od lat. To, co dziś obserwujemy, to rzeczywiście kryzys lewicy rozumianej jako formacja polityczna, ale i jej sukces, gdy spojrzymy na nią jako na zespół idei i postulatów politycznych. Europa rządzona przez chadecję jest bardziej socjalistyczna, niż marzyli kiedyś ojcowie socjaldemokracji.

Wydaje mi się, że profesor Kik błądzi w diagnozie, zbyt płytko traktując dość skomplikowaną problematykę. To nie jest kryzys lewicy, ale kryzys polityki odwołującej się do zespołu idei, które potocznie nazywamy lewicą czy prawicą. To nie kryzys partii politycznych, lecz kryzys współczesnego państwa jest zasadniczym problemem polityków.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem