Nie możemy stać z boku

Jednym z efektów braku aktywności Kościoła wobec problemów społecznych może być zanik zapotrzebowania na jego głos w przyszłości – pisze duchowny i publicysta.

Publikacja: 24.07.2017 20:36

Ks. Artur Stopka

Ks. Artur Stopka

Foto: materiały prasowe

W gorących dniach związanych z uchwaleniem ustawy o Sądzie Najwyższym pojawił się pomysł odprawiania Mszy św. za ojczyznę. Byłem ciekaw opinii innych polskich księży na ten temat. Spotkałem się z dużym sceptycyzmem. Najczęstszy argument przeciwko podejmowaniu tego rodzaju inicjatyw brzmiał: „Nie da się zaprosić na taką mszę wszystkich uczestników konfliktu, a poza tym od razu pojawią się próby zawłaszczenia ich przez jedną ze stron". To bolesne, ale obawiam się, że prawdziwe odkrycie. Doszliśmy do sytuacji, w której należąc w ogromnej części do tego samego Kościoła, wyznając tę samą wiarę, nie jesteśmy w stanie wspólnie się modlić w intencji dobra naszej społeczności i naszej ziemi. Tak radykalnie odmiennie to dobro rozumiemy i jego realizację sobie wyobrażamy.

Opisana sytuacja pokazuje, w jakim kontekście pojawiają się wezwania, aby w obecnej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce Kościół katolicki w sposób oficjalny zabrał głos, a nawet zajął stanowisko.

Instytucja zastępcza

Lista powodów, dla których Kościół nie może zaspokoić tych oczekiwań, jest długa. Znaczną część z nich wymienił niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" Sławomir Sowiński w tekście „Kościół widzi granice polityki". Podstawowa przyczyna polega na tym, że od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół bardzo mocno wzmocnił swoją świadomość, że z uwagi na powierzone mu przez Boga zadania i kompetencje „w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym" (Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes"). Trzymając się tej zasady, nie może opowiedzieć się w nawet najgorętszym sporze za jednym konkretnym rozwiązaniem ani wesprzeć stanowiska jednej z partii. Jeśli to robi, łamie własne reguły.

Łamie je również wtedy, gdy nie reaguje w sytuacjach, w których zagrożone są podstawowe wartości, takie jak wolność człowieka, jego godność, dobro wspólne czy sprawiedliwość (zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym). Trzeba nieustannie przypominać i wyjaśniać, że Kościół z zasady nie milczy na tematy polityczne. Rzecz w tym, kiedy i w jaki sposób się odzywa. Chodzi o to, aby trafić z właściwym przesłaniem w odpowiedni moment. Nie wyrwać się za szybko, ale też nie przespać optymalnej do zajęcia stanowiska chwili. Także o to, aby nie rozmywać przekazu, lecz jasno głosić ewangeliczne przesłanie, które ma wybrzmieć w konkretnym „tu i teraz" i pomóc w znalezieniu rozwiązania nabrzmiałych problemów.

Nie sposób uciec przed pytaniem, co wtedy, gdy z jakichś (często zupełnie prozaicznych) przyczyn Kościół przez swoich oficjalnych przedstawicieli nie zabierze głosu, nie zaangażuje się w momencie, w którym powinien to z uwagi na swoją ewangelizacyjną misję, uczynić? Jakie mogą być następstwa takiego rozwoju sytuacji i w jaki sposób Kościół powinien dalej postępować?

Jednym z efektów braku koniecznej i oczekiwanej aktywności Kościoła wobec nabrzmiałych problemów może być stopniowy zanik zapotrzebowania na jego głos w przyszłości. Kościół katolicki w Polsce przez długi czas był ważnym uczestnikiem życia społecznego, a głoszona przez niego hierarchia wartości stanowiła istotny punkt odniesienia w rozwiązywaniu trudnych, a czasami wręcz niebezpiecznych problemów w życiu narodu. Bywało, że – wykraczając poza swoją misję – brał na siebie rolę instytucji zastępczej wobec braku właściwych mechanizmów funkcjonowania społeczeństwa. Był z ludźmi, gdy czuli się pokrzywdzeni i odrzuceni, bronił ich godności i wolności, przypominał zdecydowanie i stanowczo fundamentalne zasady sprawiedliwego funkcjonowania społeczności, a równocześnie aktywnie pomagał w znalezieniu rozwiązań służących dobru wspólnemu. Zdarzało się, że mówił nie tylko „o nas", ale również „za nas". Zyskał dzięki temu wielki autorytet i zaufanie jako instytucja i jako wspólnota podzielająca los mieszkańców „tej ziemi". Ten kapitał nie jest jednak dany raz na zawsze. Kościół może go stosunkowo łatwo stracić, jeśli będzie milczał, gdy jego głos powinien wybrzmieć głośno i jednoznacznie.

Polityk może być święty

Nawet gdyby do takiej utraty roli i znaczenia doszło, nie znaczy to, że Kościół może sferę życia społecznego, w tym również polityki, „odpuścić". Zmniejszenie znaczenia politycznego działań i wypowiedzi hierarchii to możliwość zwiększenia wagi aktywności na tym polu świeckich katolików. Jest to kierunek zdecydowanie wskazywany przez papieży po Soborze Watykańskim II, i bardzo mocno akcentowany przez papieża Franciszka. Świadczą o tym nie tylko tak jednoznaczne jego wypowiedzi, jak „Dobry katolik miesza się do polityki", ale także uwagi o tym, że unikanie działań politycznych z obawy przed „pobrudzeniem się" to rezygnacja z czynienia dobra. Franciszek stwierdził jasno: „Tak, można zostać świętym, uprawiając politykę". A nawet jeśli do „ubrudzenia" dojdzie, nie wolno się wycofywać.

Już z tych sformułowań widać, jakie zadanie staje przed duszpasterzami w efekcie zwiększenia znaczenia świeckich katolików jako reprezentantów Kościoła w roztropnej trosce o dobro wspólne. Tym zadaniem jest przede wszystkim formacja wiernych do świadomego, odważnego i zgodnego z Ewangelią uprawiania polityki. Szczególne znaczenie ma tu kształtowanie sumień i uświadamianie politykom-katolikom ich wyższości nad partyjną dyscypliną. Konieczna jest również nauka poczucia odpowiedzialności za podejmowane decyzje dotyczące losu innych ludzi. Nade wszystko zaś wskazywanie należącym do Kościoła politykom różnych opcji zgodnej z nauczaniem Chrystusa hierarchii wartości.

Skuteczne podjęcie tego zadania wymagać może ze strony wielu duszpasterzy lepszej i dogłębniejszej niż dotąd znajomości katolickiej nauki społecznej oraz umiejętności przekraczania własnych sympatii politycznych. Jest to wysiłek, który warto podjąć, jeśli Kościół chce być faktycznym uczestnikiem polityki i przyczyniać się do tego, aby służyła ona godności człowieka i dobru wspólnemu.

Autor był w latach 2009–2011 rzecznikiem archidiecezji katowickiej.

W gorących dniach związanych z uchwaleniem ustawy o Sądzie Najwyższym pojawił się pomysł odprawiania Mszy św. za ojczyznę. Byłem ciekaw opinii innych polskich księży na ten temat. Spotkałem się z dużym sceptycyzmem. Najczęstszy argument przeciwko podejmowaniu tego rodzaju inicjatyw brzmiał: „Nie da się zaprosić na taką mszę wszystkich uczestników konfliktu, a poza tym od razu pojawią się próby zawłaszczenia ich przez jedną ze stron". To bolesne, ale obawiam się, że prawdziwe odkrycie. Doszliśmy do sytuacji, w której należąc w ogromnej części do tego samego Kościoła, wyznając tę samą wiarę, nie jesteśmy w stanie wspólnie się modlić w intencji dobra naszej społeczności i naszej ziemi. Tak radykalnie odmiennie to dobro rozumiemy i jego realizację sobie wyobrażamy.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika