W gorących dniach związanych z uchwaleniem ustawy o Sądzie Najwyższym pojawił się pomysł odprawiania Mszy św. za ojczyznę. Byłem ciekaw opinii innych polskich księży na ten temat. Spotkałem się z dużym sceptycyzmem. Najczęstszy argument przeciwko podejmowaniu tego rodzaju inicjatyw brzmiał: „Nie da się zaprosić na taką mszę wszystkich uczestników konfliktu, a poza tym od razu pojawią się próby zawłaszczenia ich przez jedną ze stron". To bolesne, ale obawiam się, że prawdziwe odkrycie. Doszliśmy do sytuacji, w której należąc w ogromnej części do tego samego Kościoła, wyznając tę samą wiarę, nie jesteśmy w stanie wspólnie się modlić w intencji dobra naszej społeczności i naszej ziemi. Tak radykalnie odmiennie to dobro rozumiemy i jego realizację sobie wyobrażamy.
Opisana sytuacja pokazuje, w jakim kontekście pojawiają się wezwania, aby w obecnej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce Kościół katolicki w sposób oficjalny zabrał głos, a nawet zajął stanowisko.
Instytucja zastępcza
Lista powodów, dla których Kościół nie może zaspokoić tych oczekiwań, jest długa. Znaczną część z nich wymienił niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" Sławomir Sowiński w tekście „Kościół widzi granice polityki". Podstawowa przyczyna polega na tym, że od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół bardzo mocno wzmocnił swoją świadomość, że z uwagi na powierzone mu przez Boga zadania i kompetencje „w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym" (Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes"). Trzymając się tej zasady, nie może opowiedzieć się w nawet najgorętszym sporze za jednym konkretnym rozwiązaniem ani wesprzeć stanowiska jednej z partii. Jeśli to robi, łamie własne reguły.
Łamie je również wtedy, gdy nie reaguje w sytuacjach, w których zagrożone są podstawowe wartości, takie jak wolność człowieka, jego godność, dobro wspólne czy sprawiedliwość (zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym). Trzeba nieustannie przypominać i wyjaśniać, że Kościół z zasady nie milczy na tematy polityczne. Rzecz w tym, kiedy i w jaki sposób się odzywa. Chodzi o to, aby trafić z właściwym przesłaniem w odpowiedni moment. Nie wyrwać się za szybko, ale też nie przespać optymalnej do zajęcia stanowiska chwili. Także o to, aby nie rozmywać przekazu, lecz jasno głosić ewangeliczne przesłanie, które ma wybrzmieć w konkretnym „tu i teraz" i pomóc w znalezieniu rozwiązania nabrzmiałych problemów.
Nie sposób uciec przed pytaniem, co wtedy, gdy z jakichś (często zupełnie prozaicznych) przyczyn Kościół przez swoich oficjalnych przedstawicieli nie zabierze głosu, nie zaangażuje się w momencie, w którym powinien to z uwagi na swoją ewangelizacyjną misję, uczynić? Jakie mogą być następstwa takiego rozwoju sytuacji i w jaki sposób Kościół powinien dalej postępować?