Prezydent Donald J. Trump w niczym nie przypomina tych amerykańskich prezydentów, których znają Polacy. Choć w pewnym sensie należy on politycznie do prawicy, to podstawowe założenia Trumpa, co do roli Ameryki w świecie, różnią się od poglądów Ronalda Reagana. „Trumpizm" nie jest (jeszcze) spójną doktryną i nie przekłada się (zbytnio) na politykę, podobnie jak nie podziela go powszechnie cała administracja. A jednak jako zbiór głęboko zakorzenionych, wyrazistych postaw, trumpizm stanowi wyzwanie dla fundamentów amerykańskiej polityki zagranicznej – wielkiej strategii Ameryki – prowadzonej od roku 1945, a po części nawet od 1900.
Podejmując z końcem XIX w. rolę światowego mocarstwa, Ameryka zdystansowała się od obowiązującego systemu europejskich potęg, zamkniętych imperiów i stref wpływów. Wynikało to z powstałej w czasach amerykańskiej wojny domowej nowej koncepcji narodu, którą ukuł Abraham Lincoln. Ameryka nie była narodem opartym na krwi i ziemi, lecz pewnym ideałem: „nowy naród, poczęty z wolności i oddany w przekonaniu, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi". Uwierzyliśmy w to, że naszym interesom najlepiej służy realizacja naszych wartości, że do tych wartości należą praworządność, prawa człowieka i demokracja, i że państwo narodowe, choć ważne, nie może być celem samym w sobie, lecz uzyskuje legitymizację, służąc tym wyższym celom. Chcieliśmy realizować swe ideały w świecie, przy okazji się bogacąc – to wizja niesłychanie ambitna, ale też idealistyczna – ponieważ zrozumieliśmy, że nasz sukces zależy od sukcesu innych w świecie opartym na regułach, i że na naszej drodze stoją imperia.
Różne amerykańskie tradycje polityczne
Słynne 14 punktów prezydenta Wilsona, a wśród nich niepodległość państwa polskiego, wynikało z tych strategicznych założeń. Po 1945 r., gdy zbyt późno pojęliśmy naturę radzieckiego komunizmu, zrozumieliśmy, że wiodące światowe demokracje muszą wspólnie stworzyć porządek wolnego świata. Dzięki tym inspiracjom odbudowany wolny świat opierał się radzieckiej agresji, a po 1989 r. otworzył swoje wielkie instytucje – NATO i Unię Europejską – na Polskę i inne europejskie narody, które wywalczyły sobie wolność. Amerykańscy prezydenci od Trumana po Obamę bronili i wspierali wolność w Europie i na całym świecie. Prezydent Reagan, któremu wielu Polaków słusznie jest wdzięcznych, był mocno osadzony w tej tradycji – opierał się radzieckiej agresji na drodze do ostatecznego zwycięstwa wolności w Polsce i w Europie.
Prezydent Trump buduje swoje przesłanie – i swoją popularność – na innej, starszej amerykańskiej tradycji. Andrew Jackson był pierwszym amerykańskim prezydentem populistą (1829–1837 – red.), a jego strategia również była pełna energii i pewności siebie. Ale Jackson w mniejszym stopniu interesował się uniwersalistycznym ideałem leżącym w samym sercu amerykańskiej tożsamości i nie dbał o to, by upowszechniać go poza kontynentem amerykańskim. Zależało mu na dobrobycie i bezpieczeństwie zwykłych Amerykanów, jak też na ekspansji narodu amerykańskiego – rozumianego wówczas jako „republika białego człowieka" – w całej Ameryce Północnej. Sam Jackson był postacią skomplikowaną i skuteczną. „Jacksonizm" w amerykańskiej myśli politycznej kojarzy się dziś ze sceptycyzmem wobec kosmopolitycznych wartości i ich wspierania przez rząd, z odrębną i zdeterminowaną postawą Stanów Zjednoczonych bez żadnych zobowiązań poza granicami, jak też z gotowością do zaciętego zwalczania wrogów Ameryki. Jacksoniści są nastawieni co najmniej sceptycznie do pomocy zagranicznej, w której widzą rozrzutność kosztem własnych potrzeb Ameryki, podobnie do krucjat moralnych i praw człowieka, które traktują jako luksus, jak i do wielonarodowych organizacji i standardów, które ich zdaniem zagrażają amerykańskiej suwerenności.
Powrót stref wpływów
Jacksoński sceptycyzm wobec zaangażowania w Europie wraz z wąskim rozumieniem amerykańskich interesów w dużym stopniu zbudował siłę polityczną słynnego ruchu izolacjonistycznego pod koniec lat 30. XX w. Utrzymywał on, że Ameryka nie ma żadnego interesu w powstrzymywaniu Hitlera. Ten błąd w osądzie sytuacji doprowadził do katastrofy z 1 i 17 września 1939 r. i został odrzucony dopiero wówczas, gdy Japonia zaatakowała Stany Zjednoczone w grudniu 1941 r.