Polska w UE: Mrzonki PiS

Każdy, kto zna się choć trochę na Unii, wie, że do załatwiania trudnych polskich spraw potrzebna jest dobra wola instytucji UE. A dzięki hucpie nowego polskiego rządu tej dobrej woli jest coraz mniej – pisze polityk PO.

Aktualizacja: 05.05.2016 17:50 Publikacja: 04.05.2016 19:17

Rafał Trzaskowski

Rafał Trzaskowski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Minister spraw europejskich Konrad Szymański deklarował w „Rzeczpospolitej": „Jesteśmy z Unią". Do promowania własnej racji stanu w Unii Europejskiej, zwłaszcza dziś, kiedy Wspólnota znajduje się w kryzysie, konieczni są jednak sojusznicy, wiarygodność i zaufanie. Rządy PO–PSL to zaufanie i wiarygodność budowały i wzmacniały latami – obecny rząd jest na dobrej drodze, aby je podważyć w kilka miesięcy. Niestety, żeby ten stan rzeczy zmienić, nie wystarczą zaklęcia jednego z niewielu profesjonalnych ministrów w rządzie Beaty Szydło, w swoim rozumieniu unijnej rzeczywistości w środowisku Prawa i Sprawiedliwości tak bardzo osamotnionego.

Dialog z prezesem

W dzisiejszej Unii promocja interesu narodowego jest dla każdego rządu sprawą podstawową, ale nie jest to gra o sumie zerowej. Równocześnie wszyscy się zastanawiają, jaki jest interes wspólnoty jako całości, większość myślących polityków wie bowiem dobrze, że współczesnych problemów nie da się rozwiązywać w pojedynkę. W unijnych negocjacjach broni się swoich racji, czasem trwa w usprawiedliwionym uporze, ale także idzie na ustępstwa, buduje relacje i zdobywa kapitał zaufania. Bez tych relacji, umiejętności negocjacyjnych, strategicznego myślenia, kalkulacji kosztów swojego postępowania, ale także dobrej woli, nie sposób prowadzić efektywnej polityki europejskiej.

Niestety, wielu polityków PiS to wyznawcy anachronicznej wizji polityki europejskiej rodem z XIX wieku – koncertu mocarstw, w którym każdy próbuje każdego oszukać, w którym silniejsi za wszelką cenę chcą zdominować słabszych. Podejrzliwość, paranoja, szukanie wroga nie są marginesem tego myślenia. Skandowanie sejmowej większości, która po uchwaleniu rezolucji Parlamentu Europejskiego jak w transie śpiewa o targowicy, pokazuje, jakich analogii szuka PiS.

Oczywiście, część tej narracji oparta jest na czystym cynizmie – Prawu i Sprawiedliwości jakoś nie przeszkadzało ani ostre atakowanie polskiego przewodnictwa w Unii w 2011 roku, ani kilka lat później forsowanie rezolucji o rzekomym fałszowaniu wyborów samorządowych w Polsce.

Niemniej opowieść o wrogich intencjach naszych partnerów jest symptomatyczna dla tego sposobu myślenia. Nadrzędnym jego celem jest wytworzenie poczucia zagrożenia, przed którym obronić nas może jedynie polityka partii rządzącej. Tyle że niszczenie zaufania do Unii Europejskiej będzie miało swoje negatywne konsekwencje.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że podczas wstawania z kolan część polityków PiS uszkodziła sobie błędnik, co doprowadziło do poważnych problemów z koordynacją ruchów. Ale czy to jedyne wytłumaczenie rażącego dyletanctwa i skrajnego braku profesjonalizmu?

W każdym państwie Wspólnoty pełną odpowiedzialność za politykę europejską ponosi premier. Samodzielny w podejmowaniu decyzji polityk ocenia skutki swoich działań, które potem gotów jest legitymizować i przekonywać obywateli do podjętych decyzji. Nie ma nad sobą władzy zwierzchniej, której musi się tłumaczyć i zyskiwać akceptację dla swoich posunięć.

Skąd bierze się chwiejność i niepewność premier Beaty Szydło? Skąd biorą się wpadki, doświadczonego skądinąd, ministra Witolda Waszczykowskiego? Skąd biorą się obraźliwe listy ministra Zbigniewa Ziobry i wynurzenia ministra Antoniego Macierewicza na temat niedojrzałości amerykańskiej demokracji? Problem polega na tym, że pani premier oraz ministrowie, zamiast prowadzić dialog z naszymi unijnymi partnerami, tak naprawdę za pośrednictwem mediów prowadzą dialog z prezesem Jarosławem Kaczyńskim i próbują się w jego oczach uwiarygodnić jako twardziele. Na tym polega dysfunkcyjność polskiej polityki - ostatnie słowo nie należy do ludzi ją prowadzących, ale do prezesa partii, który nie ponosi za nie żadnej odpowiedzialności.

W polityce europejskiej PiS dominują doraźność i brak strategicznego myślenia. Niestety, przypominają się lata 2005–2007, kiedy twardej retoryce i pohukiwaniu towarzyszyły infantylizm postaw oraz brak profesjonalizmu w negocjacjach. Przez litość nie wspomnę negocjowania traktatu lizbońskiego, kiedy od stołu odsunięto specjalistów, a ich miejsce zajęli dyletanci. Gdyby nie decyzje wtedy podjęte, Polska nie straciłaby tak znacząco wpływów w Radzie UE, a w polityce migracyjnej decyzje nadal podejmowane byłyby jednomyślnie.

Skrywane kompleksy

Rząd ma całkowicie anachroniczną wizję naszego miejsca w Europie. Silniejsza współpraca krajów Europy Środkowej nie zastąpi współpracy z najważniejszymi państwami Unii Europejskiej – pisze minister Szymański. Dobrze, że jest tego świadom. Ale czy rozumieją to inni ważni politycy PiS? Można mieć wątpliwości.

Oczywiście, trzeba współpracować z najbliższymi partnerami z sąsiedztwa. Ale pojawiające się wśród polityków PiS alternatywne koncepcje sojuszy w UE – oparte na mrzonce Międzymorza, będące wyrazem skrytych kompleksów – rażą naiwnością.

Po pierwsze, nie zawsze mamy z naszymi partnerami z Europy Środkowej wspólne interesy. Po drugie, arytmetyka dotycząca głosowania w Radzie UE wskazuje, że nasz region to po prostu za mało, aby efektywnie promować swoje interesy. Najważniejsze jednak, że polityka w Unii jest oparta na budowaniu zmiennych koalicji w zależności od interesów, a Polska dzięki wiarygodnej polityce ostatnich ośmiu lat powinna nadal grać w pierwszej lidze, wśród najważniejszych unijnych państw, a nie chować się za plecami Węgrów.

Tu nasuwa się refleksja. W przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego Viktor Orban to pragmatyk. Fidesz jest częścią największej frakcji w Parlamencie Europejskim i w przeciwieństwie do PiS nie pozwalał się nigdy całkowicie marginalizować w polityce europejskiej. Orban świetnie wie, jak negocjować z partnerami – jak kalkulować koszty swoich decyzji, jak odróżnić retorykę od rzeczywistego działania. Węgierski rząd pod wpływem nacisku instytucji europejskich był gotów podjąć konstruktywny dialog i wycofać się z niektórych swoich decyzji.

PiS, zamiast brać przykład ze swojego najbliższego partnera, nie jest zdolny do żadnej racjonalnej kalkulacji. Niech wreszcie ktoś zdobędzie się na odwagę i powie prezesowi Kaczyńskiemu, że rozpoczęcie unijnej procedury naruszania praworządności ma daleko idące konsekwencje. Nie tylko dla jego formacji, ale również dla polskich obywateli. Oznacza to, że unijne instytucje straciły cierpliwość i są niezadowolone z dialogu z polskim rządem.

Zatroskanie, nie pouczanie

Szymański, pisząc, że insynuacje zostały zastąpione prawdziwym dialogiem, nie słyszy chyba swoich partyjnych kolegów. Konstruktywny dialog oznacza gotowość do wycofania się z łamania konstytucji oraz unijnego prawa, a wola takiego dialogu jest tłumiona przez rewolucyjny zapał ekipy rządzącej Polską. Oczywiście, dzięki Bogu, scenariusz zakładający pozbawienie Polski prawa głosu w UE nie zostanie prawdopodobnie wcielony w życie, niemniej wielokrotne i uporczywe naruszanie unijnego prawa oraz nieodpowiedzialna gospodarcza polityka rządu PiS mogą prowadzić do konkretnych sankcji finansowych i urzeczywistnienia groźby utraty części unijnych funduszy.

Można oczywiście powiedzieć, że sędziowie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości to banda kolesi, którzy jeżdżą na rowerach i raczą się zieleniną, ale publikacja wyroków ETS, niestety, nie leży w gestii premier Szydło. Każdy, kto zna się choć trochę na Unii, wie, że do załatwiania trudnych polskich spraw potrzebna jest dobra wola unijnych instytucji. A dzięki zwykłej hucpie oraz brakowi profesjonalizmu nowego polskiego rządu owej dobrej woli jest coraz mniej.

Należy przy tym nadmienić, że u naszych partnerów wcale nie dominuje chęć pouczania nowego rządu, ale raczej zatroskanie o to, że Polska nie jest partnerem do rozwiązywania sporów i bokiem ustawia się do najważniejszych dylematów, które stoją przed Unią. Całej Unii nie stać na marginalizowanie Polski, której rząd pozbawia się we Wspólnocie wpływów i sojuszników.

Nieporadni i sfrustrowani

Ocalić integrację europejską mogą tylko politycy obdarzeni krytycznym zmysłem wobec dzisiejszej Unii – pisze Szymański. Oczywiście, że tak, i tego krytycyzmu nie brakowało poprzedniemu rządowi, ale integracji europejskiej nie obronią politycy osamotnieni, kontestujący podstawy integracji i szafujący nieaktualnymi mrzonkami o nieograniczonej suwerenności państw narodowych. Trudno znaleźć obszary, do których rząd PiS wykazałby się pozytywnym podejściem. Przy braku politycznego kapitału trudno mu będzie powtórzyć sukcesy europejskiej polityki poprzedników. To rządy PO–PSL między innymi wynegocjowały największą w historii sumę z unijnego budżetu (ponad 450 mld zł), osiągnęły wyjątkowe traktowanie i mechanizmy kompensacyjne w polityce klimatycznej, twardo broniły jedności Unii w sprawie sankcji wobec Rosji, utrzymały status quo w sprawie pracowników delegowanych, zwalczały automatyczny, stały mechanizm dotyczący podziału uchodźców.

Jestem ciekaw, jakie istotne sprawy dla polskiej racji stanu wynegocjuje rząd PiS.

Na koniec – czy rzeczywiście groteskowa jest teza, że PiS wyprowadzi nas z UE? Obawiam się, że brak profesjonalizmu ludzi, którzy mają największy wpływ na politykę europejską rządu, a nie specjalistów pokroju ministra Szymańskiego, nieumiejętność załatwiania spraw dla nas ważnych doprowadzą do tego, że nowy rząd może przegrywać wszystkie ważne dla nas batalie. Narastające natomiast poczucie frustracji oraz fakt, że PiS jest pozbawiony umiejętności krytycznej autorefleksji, wzmocnią postawy antyeuropejskie, które będą jedynym wytłumaczeniem własnej nieporadności.

Nie zapominajmy jednak, komu najbardziej będzie się podobać taka polityka PiS. To nasi wrogowie chcą Unii rozwarstwionej, podzielonej, a Polski w pełni suwerennej w swojej samotności i braku wpływów, Polski oklaskiwanej przez najgorszych eurosceptyków.

Autor jest politykiem Platformy Obywatelskiej, posłem do Sejmu. Z wykształcenia politolog, specjalista w zakresie spraw europejskich. Od 2013 do 2014 r. minister administracji i cyfryzacji, od 2014 do 2015 r. sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych

Pisał w Opiniach

Konrad Szymański

Jesteśmy z Unią

29 kwietnia 2016 r.

Minister spraw europejskich Konrad Szymański deklarował w „Rzeczpospolitej": „Jesteśmy z Unią". Do promowania własnej racji stanu w Unii Europejskiej, zwłaszcza dziś, kiedy Wspólnota znajduje się w kryzysie, konieczni są jednak sojusznicy, wiarygodność i zaufanie. Rządy PO–PSL to zaufanie i wiarygodność budowały i wzmacniały latami – obecny rząd jest na dobrej drodze, aby je podważyć w kilka miesięcy. Niestety, żeby ten stan rzeczy zmienić, nie wystarczą zaklęcia jednego z niewielu profesjonalnych ministrów w rządzie Beaty Szydło, w swoim rozumieniu unijnej rzeczywistości w środowisku Prawa i Sprawiedliwości tak bardzo osamotnionego.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Pałkiewicz na Dzień Ziemi: Pół wieku ekologicznych złudzeń