Pomysł ograniczenia możliwości sprawowania funkcji przez wójta (burmistrza, prezydenta) przez więcej niż dwie kadencje trafił ostatnio na listę tematów mielonych bez ustanku. Wybory samorządowe za niecałe dwa lata. Wizja, że za pomocą regulacji prawnych uda się wyeliminować z walki najgroźniejszych konkurentów, a nawet takich, którzy wydają się dziś nie do pokonania, z pewnością ożywia nadzieje tych, którzy na razie wygrać szans nie mają.
W dyskusji, która dotyka najbardziej istotnych stron demokracji – a przecież problematyka czynnego i biernego prawa wyborczego znajduje się w epicentrum kręgu obejmującego najważniejsze prawa obywatelskie – nie powinno braknąć argumentów konstytucyjnych.
Przeciwnicy proponowanego rozwiązania odwołują się najczęściej do zasady niedziałania prawa wstecz, która w tym przypadku miałaby nie pozwalać na ograniczenia liczby kadencji od najbliższych wyborów. Tego rodzaju zakaz mógłby – ich zdaniem – działać jedynie na przyszłość, a więc od daty uchwalenia takiego prawa.
Moim zdaniem jest to rozumowanie nie do utrzymania na gruncie podstawowych reguł konstytucyjnych. Mówilibyśmy w tym przypadku nie o zakazie retroakcji, ale o tzw. retrospekcji. Nie chodzi tu bowiem o odbieranie jakichś uprawnień czy dóbr istniejących w przeszłości (to byłaby klasyczna retroakcja), ale o regulację na przyszłość ze względu na pewne fakty czy okoliczności istniejące w przeszłości. To jednak dwie różne sytuacje.
Pomińmy więc tę ścieżkę rozumowania. Nie dajmy się też wciągnąć w rozważania co do merytorycznej słuszności takiego zakazu. Jedni powiedzą tak, inni przeciwnie i wszyscy na poparcie swoich tez znajdą mnóstwo przykładów – nawet takich, że ktoś tam gdzieś nie tylko nie powinien rządzić dwie kadencje, ale nawet przez dwa miesiące nie powinien kierować innymi i zarządzać miastem.