Tuż przed końcem roku rząd przedstawił w Sejmie projekt ustawy budżetowej na 2016 rok. To miał być budżet dobrych zmian, wynik ciężkiej pracy rządu, a nawet całej „biało-czerwonej drużyny PiS".
I to był moment, w którym minister finansów PiS miał szansę zostać beneficjentem odpowiedzialnej polityki finansowej prowadzonej przez swoich poprzedników z PO. Niestety tę szansę zaprzepaścił, a działania konsekwentne zamienił na chaotyczne, o czym się z bólem przekona, gdy w przyszłym roku przyjdzie mu przygotować budżet na 2017 r.
Podbieranie pieniędzy
PiS zastał stabilny budżet na rok 2015 i mógł wysłać dobry sygnał do inwestorów, także do polskich przedsiębiorców, że nowy rząd będzie kontynuował odpowiedzialną politykę, w tym dojście do unijnego średniookresowego celu budżetowego, czyli deficytu na poziomie 1 proc. PKB. Taki komunikat był tym bardziej uzasadniony, że gospodarka rozwija się szybko, a nawet przyspiesza! Nie ma lepszego czasu na zmniejszanie deficytu.
PiS mógł nawet z odpowiedzialnej polityki finansowej PO zrobić swój atut polityczny i powiedzieć światu: „Może nie szanujemy prawa i konstytucji, łamiemy podstawowe standardy demokracji, ale przynajmniej jesteśmy odpowiedzialni w obszarze gospodarczym". Trudno powiedzieć, czy to by pomogło, bo przestrzeganie przez rząd zasad demokratycznego państwa prawnego jest niezwykle istotnym czynnikiem dla wszystkich podejmujących decyzje inwestycyjne. Ale miałoby jakiś sens. (Dotyczy to nie tylko wielkich międzynarodowych korporacji, ale także naszych rodzimych przedsiębiorców, dla których istotna jest nie tylko przewidywalność stanowionego prawa, ale też niezawisłość sądów).
Niestety minister finansów Prawa i Sprawiedliwości nie wykorzystał szansy na utrzymanie dobrego wizerunku, a jego niszczenie rozpoczął od zwiększenia deficytu budżetowego w roku 2015. Zamiast zamknąć rok deficytem niższym niż zaplanowany, dzięki dochodom z aukcji częstotliwości szybkiego internetu, Paweł Szałamacha podebrał 9 mld zł i przerzucił je na rok 2016.