Jędrzej Bielecki
Kolejny etap rosnącego napięcia między Warszawą i Berlinem został przekroczony w poniedziałek zaproszeniem do MSZ ambasadora RFN w Warszawie Rolfa Nikela. To prawda: do tej pory ze strony Niemców nie brakowało ostrej, niejednokrotnie przesadzonej krytyki pod adresem nowych polskich władz. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz porównywał sytuację w naszym kraju do zamachu stanu a la Putin, jego rodak komisarz ds. technologii cyfrowej Guenther Oettinger opowiedział się za rozpoczęciem przez Brukselę procedury „nadzoru demokratycznego", a szef frakcji CDU/CSU w Bundestagu Volker Kauder uznał, że wielkimi krokami nadchodzi moment, kiedy trzeba będzie nałożyć sankcje na Warszawę.
Jednak przedstawiciele rządu Niemiec unikali bezpośredniego zaangażowania w spór. Przeciwnie: prezydent Andrzej Duda został miło przyjęty w Berlinie przez kanclerz Angelę Merkel, podobnie jak minister Witold Waszczykowski przez swojego niemieckiego odpowiednika Franka-Waltera Steinmeiera.
Teraz z woli Warszawy konflikt przechodzi na nowy poziom: międzypaństwowych relacji dwustronnych. Potwierdza to ostry list wysłany przez szefa resortu sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę do komisarza Oettingera, w którym przywołano pamięć nazistowskiej okupacji Polski. W kontekście współczesnych, demokratycznych Niemiec to równie głupie jak porównanie Polski do Rosji Putina, ale zarzut jest poważniejszy, bo wychodzi spod pióra jednego z kluczowych ministrów polskiego rządu, a nie drugorzędnego komisarza w Brukseli, którego stanowisko na razie pozostaje w centrali Unii odosobnione.
Przegrane Południe
Wcześniej przez ten etap przechodzili także Grecy i Hiszpanie. Wystarczy przypomnieć nasycone historycznymi urazami ataki ministra finansów Janisa Warufakisa i premiera Aleksisa Ciprasa na Angelę Merkel i Wolfganga Schäublego. Próby „rozliczenia" Berlina za lata okupacji Grecji, okładki greckich, portugalskich i hiszpańskich pism pokazujące kanclerz w mundurze SS.