Polska-Niemcy: Nie udawajmy Greka

Przez sześć lat kryzysu finansowego południe Europy było dla Niemiec chłopcem do bicia. Teraz w tę rolę wchodzi Polska. Skończy tak samo jak Grecja czy Hiszpania, jeśli w końcu nie zacznie działać profesjonalnie, z finezją – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 12.01.2016 21:17 Publikacja: 11.01.2016 18:07

Kanclerz Angela Merkel często była negatywną bohaterką greckich demonstrantów

Kanclerz Angela Merkel często była negatywną bohaterką greckich demonstrantów

Foto: AFP

Jędrzej Bielecki

Kolejny etap rosnącego napięcia między Warszawą i Berlinem został przekroczony w poniedziałek zaproszeniem do MSZ ambasadora RFN w Warszawie Rolfa Nikela. To prawda: do tej pory ze strony Niemców nie brakowało ostrej, niejednokrotnie przesadzonej krytyki pod adresem nowych polskich władz. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz porównywał sytuację w naszym kraju do zamachu stanu a la Putin, jego rodak komisarz ds. technologii cyfrowej Guenther Oettinger opowiedział się za rozpoczęciem przez Brukselę procedury „nadzoru demokratycznego", a szef frakcji CDU/CSU w Bundestagu Volker Kauder uznał, że wielkimi krokami nadchodzi moment, kiedy trzeba będzie nałożyć sankcje na Warszawę.

Jednak przedstawiciele rządu Niemiec unikali bezpośredniego zaangażowania w spór. Przeciwnie: prezydent Andrzej Duda został miło przyjęty w Berlinie przez kanclerz Angelę Merkel, podobnie jak minister Witold Waszczykowski przez swojego niemieckiego odpowiednika Franka-Waltera Steinmeiera.

Teraz z woli Warszawy konflikt przechodzi na nowy poziom: międzypaństwowych relacji dwustronnych. Potwierdza to ostry list wysłany przez szefa resortu sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę do komisarza Oettingera, w którym przywołano pamięć nazistowskiej okupacji Polski. W kontekście współczesnych, demokratycznych Niemiec to równie głupie jak porównanie Polski do Rosji Putina, ale zarzut jest poważniejszy, bo wychodzi spod pióra jednego z kluczowych ministrów polskiego rządu, a nie drugorzędnego komisarza w Brukseli, którego stanowisko na razie pozostaje w centrali Unii odosobnione.

Przegrane Południe

Wcześniej przez ten etap przechodzili także Grecy i Hiszpanie. Wystarczy przypomnieć nasycone historycznymi urazami ataki ministra finansów Janisa Warufakisa i premiera Aleksisa Ciprasa na Angelę Merkel i Wolfganga Schäublego. Próby „rozliczenia" Berlina za lata okupacji Grecji, okładki greckich, portugalskich i hiszpańskich pism pokazujące kanclerz w mundurze SS.

Ale ten spór południe Europy przegrało z kretesem. Najpierw na poziomie medialnym. Szybko, tuż po wybuchu kryzysu finansowego w 2009 r., Niemcy przekonali resztę Europy i świata, że wszystkiemu winni są najpierw Grecy, a potem reszta południa Europy: ich rzekome lenistwo, oszustwa wobec Brukseli, ukrywanie dochodów podatkowych, niemożliwie skomplikowane przepisy biurokratyczne.

Większość polskich mediów i polityków ochoczo przyjęła tę narrację. Ile było śmiechu z tysięcy nieujawnionych władzom prywatnych basenów w Atenach, co pokazywało tylko skalę oszustw podatkowych. Albo z hiszpańskich nietrafionych inwestycji, takich jak linia szybkiej kolei, z której nikt nie korzysta. Polacy chętnie uwierzyli, że są częścią „północnej", czyli lepszej Europy. Tej rzekomo o wiele bardziej pracowitej, poważnej, skutecznej. Szczytem entuzjazmu było przemówienie w listopadzie 2011 r. w Berlinie ówczesnego szefa MSZ Radosława Sikorskiego, w którym przyznał, że „boi się bardziej braku aktywności Niemiec" w „ratowaniu Europy" niż ich nadmiernego zaangażowania.

A przecież wina za kryzys finansowy rozkładała się znacznie bardziej równomiernie między Republiką Federalną a południem Europy. Oczywiście, Grecy, Portugalczycy i Hiszpanie mają wiele za uszami. Ale zapaść w znacznej mierze była spowodowana wadliwą konstrukcją strefy euro, która powstała pod dyktando Berlina: brakiem właściwego nadzoru banków, polityką Europejskiego Banku Centralnego niedostosowaną do potrzeb południa Unii. To przecież głównie niemieckie i francuskie banki finansowały idiotyczne projekty w Hiszpanii i Grecji, a gdy wybuchł kryzys, absolutnym priorytetem dla niemieckiego i francuskiego rządu stało się odzyskanie tych pieniędzy niezależnie od ogromnego kosztu socjalnego dla Greków i Hiszpanów.

Jakże łatwo zapomnieliśmy, że to pod naciskiem Niemiec i Francji reguły wydatkowe zostały w Unii poluzowane już w 2005 r., co wytrąciło z rąk Brukseli broń, która mogłaby zostać użyta do powstrzymania zapaści na południu Europy. Nikt nie pamięta też, że dziesięć lat temu kanclerz Gerhard Schroeder mógł z łatwością przeprowadzić reformę gospodarki, bo reszta Wspólnoty dobrze się rozwijała i importowała niemieckie produkty. Taka szansa nie została nigdy dana Grekom czy Hiszpanom.

Racja silniejszego

Polska jest dziś na najlepszej drodze, aby w taki sam sposób przegrać medialną batalię o swój wizerunek w Europie. Narracja głównych niemieckich mediów, od „Spiegla" po „Frankfurter Allgemeine Zeitung", jest równie jednostronna, jak niegdyś była wobec Greków czy Hiszpanów. Dziennikarze z kraju, który 13 lat po wojnie i bez rozliczenia się z nazizmem został wciągnięty przez Francję na salony Europy jako członek założycielski EWG, posuwają się do podania w wątpliwość, czy „Polacy dorośli" do bycia częścią zachodniej Europy. Sek w tym, że ten ton, bez próby spytania o racje rządu PiS, podchwyciły wszystkie europejskie media, od Wielkiej Brytanii i Francji po – a jakże – Hiszpanię i Grecję.

Jeszcze ważniejsze od walki o wizerunek było to, że kraje południa Europy przegrały z Niemcami pojedynek na płaszczyźnie realnej polityki i dziś płacą za to wysoką cenę. Po miesiącach ostrych sporów i pokerowych zagrywek Aleksis Cipras musiał się zgodzić na forsowany przez Angelę Merkel jeszcze surowszy plan oszczędnościowy, niż pierwotnie zakładano. Podobnie stało się w Hiszpanii. Dziś kraje te wychodzą z tego doświadczenia poobijane, z bezrobociem dotykającym połowy młodych ludzi, radykalnie obniżonymi dochodami, sceną polityczną zdominowaną przez populistyczne ugrupowania.

Tyle że Niemcy postawiły na swoim nie dlatego, że ich recepty są znakomite. Postawiły na swoim, ponieważ w Europie nikt nie ma lepszych pomysłów. Francja czy Włochy są pogrążone w takim kryzysie, że nie mają czasu myśleć o Europie, Wielka Brytania zastanawia się zaś, czy z Unii w ogóle nie wyjść. W tej sytuacji tylko Niemcy mogą uratować UE. Ich interesy związane ze Wspólnotą są tak ogromne, że wszystko inne schodzi na dalszy plan. Słucha się tylko Niemców.

Tę logikę widać znakomicie na przykładzie kryzysu uchodźców: Merkel popełniała błąd za błędem, jej plan relokacji imigrantów w innych państwach Wspólnoty okazał się totalną porażką, w Niemczech wobec fali uchodźców narasta coraz większy opór.

Jednym słowem, to poprzedni i obecny polski rząd mają w tej sprawie rację. Ale oceniając PiS-owską ekipę, Europa w ogóle nie bierze tego pod uwagę – pozostał obraz Polski jako kraju ksenofobicznego, niechętnego obcym. Podobnie jak negatywnym bohaterem szczytu klimatycznego w Paryżu był polski węgiel, choć spotkanie odbyło się w środku skandalu związanego z Volkswagenem, który w spektakularny sposób ujawnił słabość niemieckiego państwa. Po prostu silniejszy ma zawsze rację.

Potrzebne nowe sojusze

Także na poziomie realnej polityki nie mamy większych szans na sukces niż w przeszłości Grecy czy Hiszpanie. Owszem, nasz kraj nie stoi na skraju bankructwa, nie potrzebuje w takim stopniu niemieckiego wsparcia finansowego. Ale i bez tego pozostajemy mocno uzależnieni od sąsiada zza Odry w wielu obszarach.

Bez pozytywnego sygnału z Berlina Komisja Europejska może na przykład w każdej chwili zastosować rygorystyczne zasady wydatkowania funduszy strukturalnych, co będzie skutkowało utratą miliardów euro i osłabi pozycję rządu w kraju. Podobny będzie skutek, jeśli Niemcy narzucą rygorystyczną interpretację planu redukcji emisji dwutlenku węgla w szykowanych przez Komisję Europejską dyrektywach. Polska może zostać całkowicie zmarginalizowana w kontaktach między Unią a Rosją, przegrać batalię o budowę nowego gazociągu pod Bałtykiem Nord Stream 2. A Polacy żyjący w Wielkiej Brytanii mogą stracić swoje subwencje socjalne, jeśli Angela Merkel się na to zgodzi w negocjacjach z Davidem Cameronem. Już nie mówiąc o tym, że narastający spór z Niemcami w końcu przełoży się na inwestycje zagraniczne i ogólną sytuację gospodarczą w naszym kraju.

Oczywiście w rozgrywce z Niemcami nie jesteśmy bezsilni, ale tylko pod warunkiem, że rząd będzie działał profesjonalnie, z finezją. Przede wszystkim Polska powinna koncentrować się na kilku punktowych problemach, a nie iść na frontalne zwarcie. Wywiad Witolda Waszczykowskiego dla tabloidu „Bild", w którym jako minister spraw zagranicznych krytykuje cały zachodni styl życia, od rowerzystów po wegetarian, może nas tylko wystawić na śmieszność. Polska po prostu nie należy do tej ligi państw, które narzucają światu trendy cywilizacyjne.

Ale równie ważnym warunkiem sukcesu jest próba wsparcia alternatywnego układu wobec niemieckiej dominacji w Europie. Poszukanie nowych sojuszników przynajmniej w niektórych sprawach. Taką rolę w polskiej polityce zagranicznej mogłaby odegrać Francja czy Wielka Brytania, choć spór o mistrale i subwencje dla polski ich imigrantów żyjących na Wyspach na razie tego nie ułatwia. To będzie długi proces, który i tak w najlepszym razie tylko do pewnego stopnia ograniczy centralną rolę Berlina w Europie. Ale przynajmniej nie będzie kosztował nasz kraj tyle, ile Greków i Hiszpanów całkowite podporządkowanie się niemieckim nakazom.

Zobacz także:

Co się dzieje między Polską a Niemcami?

Jędrzej Bielecki

Kolejny etap rosnącego napięcia między Warszawą i Berlinem został przekroczony w poniedziałek zaproszeniem do MSZ ambasadora RFN w Warszawie Rolfa Nikela. To prawda: do tej pory ze strony Niemców nie brakowało ostrej, niejednokrotnie przesadzonej krytyki pod adresem nowych polskich władz. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz porównywał sytuację w naszym kraju do zamachu stanu a la Putin, jego rodak komisarz ds. technologii cyfrowej Guenther Oettinger opowiedział się za rozpoczęciem przez Brukselę procedury „nadzoru demokratycznego", a szef frakcji CDU/CSU w Bundestagu Volker Kauder uznał, że wielkimi krokami nadchodzi moment, kiedy trzeba będzie nałożyć sankcje na Warszawę.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Zmiana unijnego paradygmatu
Opinie polityczno - społeczne
Cezary Szymanek: Spełnione nadzieje i rozwiane obawy po 20 latach w UE
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Witajcie w innym kraju
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO