W internecie trwa akcja zbierania podpisów pod apelem do prezesa IPN Jarosława Szarka o zmianę jego decyzji w sprawie Mirosława Chojeckiego, de facto odmawiającej mu statusu działacza opozycji.
W akcję zaangażowały się setki zacnych osób ze wszystkich stron sceny politycznej. Większość z sygnatariuszy podpisała po prostu apel; ci, którzy komentują sprawę, na ogół odsądzają od czci i wiary IPN i jego prezesa lub pomstują na PiS. Czy słusznie? Czy prezes Szarek miał jakiekolwiek pole manewru?
Niesprawiedliwe prawo
Ustawa o działaczach opozycji antykomunistycznej z 30 marca 2015 roku stawia bardzo precyzyjny warunek uzyskania formalnego statusu działacza opozycji przez wnioskującą o to osobę (bynajmniej nie dotyczący rodzaju czy rozmiaru owej działalności zainteresowanego): prezes IPN musi w drodze decyzji administracyjnej stwierdzić, że w zasobach archiwalnych IPN „nie zachowały się dokumenty wytworzone przez nią lub przy jej udziale, w ramach czynności wykonywanych przez nią w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa".
Co mógł począć prezes Szarek w sytuacji, gdy wiedział, że IPN posiada podpisaną przez Chojeckiego zgodę na nieujawnienie treści przesłuchania po zatrzymaniu w Radomiu w 1976 roku? Gdyby chciał podpisać decyzję, musiałby przyjąć, że ten kwit nie jest dokumentem, o którym mowa w ustawie, bo Chojecki nie był przecież pomocnikiem SB zgodnie ze słownikowym znaczeniem wyrazu „pomocnik" , a treść przesłuchania opowiedział współpracownikom i znajomym, a nawet opublikował w biuletynie KOR natychmiast po wyjściu z aresztu.
Takiej swobody interpretacyjnej prezes Szarek jednak nie miał, gdyż wiedział dokładnie, o czym mowa: w ustawie o IPN (art. 30.2.1) użyta jest dokładnie ta sama fraza, gdy mowa o udostępnianiu przez IPN „dokumentów wytworzonych przez lub przy udziale tajnego informatora lub pomocnika". Chodzi, jak rozumiem, o katalog przejęty z SB i tak zatytułowany.