Społeczeństwo obywatelskie: Trzecia droga

Idea społeczeństwa obywatelskiego polega na wyjęciu jak największego obszaru życia spod władzy polityków i wszechmocy dużego biznesu – twierdzi działacz pozarządowy.

Aktualizacja: 06.11.2017 18:01 Publikacja: 06.11.2017 17:48

Społeczeństwo obywatelskie: Trzecia droga

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Idea społeczeństwa obywatelskiego budzi gorące spory. Każdy, w zależności od poglądów i opcji politycznej, definiuje ten termin po swojemu, a następnie tryumfalnie się ze swoim wyobrażeniem rozprawia. Zawsze można to, co się nam podoba, nazwać „prawdziwym społeczeństwem obywatelskim”, a to, co nam się nie podoba, „niecywilizowanym społeczeństwem obywatelskim” lub, podchodząc z innej pozycji politycznej, „neoliberalnym społeczeństwem obywatelskim” i, wydawałoby się, wszystko staje się jasne. Tyle tylko że ta dyskusja i stojąca za nią gra polityczna nie dotyczą jedynie pojęć.

Ci, którzy są przeciwnikami zbytniej ingerencji rządu w budowanie oddolnej tkanki społecznej, atakują oczywiście pomysły rządowe jako centralistyczne, ideologiczne i wyraźnie niebezpieczne. Z drugiej strony główny zwolennik tej zmiany, wicepremier Gliński, mówi o nich jako sposobie na wzmocnienie procesu samoorganizacji. W tym kontekście byłaby to tylko kwestia dyskusji o metodzie, bo ogólne przekonanie, że – w ostatecznym rozrachunku – chodzi o wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego, jest tu niewątpliwie wspólne. Zresztą korzenie Piotra Glińskiego silnie tkwią w środowisku tak rozumianego społeczeństwa obywatelskiego, gdzie różnorodność, spontaniczność są czymś wartościowym.

Poza ideologią

Michał Płociński w tekście „Utopia społeczeństwa obywatelskiego” („Plus Minus”, 23–24 września 2017 r.) w ogóle do wizji wiceministra Glińskiego się nie odwołuje. Dużo bardziej przekonuje go etatystyczno-lewicowe podejście, w którym atakuje się „społeczeństwo obywatelskie” za próby osłabiania państwa socjalnego, twierdzi wprost, że „mechanizmy rządzące tzw. trzecim sektorem są de facto antydemokratyczne”. Podkreśla, że „Jarosław Kaczyński, wzorem lewicowych krytyków trzeciego sektora i apologetów silnego państwa (opiekuńczego), w zdecydowany sposób społeczeństwo obywatelskie przeciwstawia społeczeństwu politycznemu. A idąc dalej: liberalną i elitarną wizję trzeciego sektora – równościowej demokracji”. Mamy tu więc wyraźne przewidywanie walki, nie zaś wzmacniania dotychczasowych form samoorganizacji. Starsi pamiętają sytuację, gdy Lech Wałęsa (opierający się wówczas na środowisku związanym z braćmi Kaczyńskimi), wywołując tzw. wojnę na górze, rozbił na polityczne frakcje ruch komitetów obywatelskich, który nie tylko istotnie przyczynił się do sukcesu Solidarności w wyborach parlamentarnych 1989 roku, ale też umożliwił zmianę władzy w wielu gminach w wyborach samorządowych w roku 1990.

Wolność i oddolność

A zatem – czym jest społeczeństwo obywatelskie w rzeczywistości? Czy to próba sprywatyzowania części zadań państwa, jak chcą jedni? Czy może wręcz przeciwnie, próba biurokratycznego ograniczenia prawideł działania rynku? Dychotomiczne pojmowanie rzeczywistości (albo państwo, albo rynek) musi prowadzić do swego rodzaju huśtawki, gdzie po przeregulowaniach w stosunku do wolnego rynku następuje faza deregulacji. Tymczasem idea społeczeństwa obywatelskiego dotyczy nie tyle (jak chcą tego krytycy) odpolitycznienia i odekonomizowania sfer działania społecznego, ile właśnie odzyskania dla obywateli tych sfer, które – jak się wydawało – ostatecznie zaanektowane zostały przez biznes (kapitał) i polityków (administrację). Tu chodzi o to, aby społeczeństwo obywateli nie zostało sprowadzone do społeczeństwa opiekuńczego, ale właśnie uzyskało szerszy wymiar – również ekonomiczny i społeczny. Idea „społeczeństwa obywatelskiego” byłaby wezwaniem do uobywatelnienia również społeczeństwa ekonomicznego i politycznego. Wtedy społeczeństwo obywatelskie nie byłoby „hybrydą rynku i państwa”, ale samoistnym bytem, który próbuje się wymknąć logice biurokracji i konkurencji.

Jest więc sfera działalności społecznej sferą wolności. A organizacje społeczne są formą samoorganizacji, która pozwala w długiej perspektywie czasu (wiele działań ad hoc może nie przyjmować form organizacyjnych) na realizowanie swoich wartości, promowanie własnych poglądów, obronę własnych interesów. Obywatele mają więc nie tylko prawo się zrzeszać, ale także obowiązek organizować się do obrony własnych wolności i praw. Inaczej komercja i biurokracja sprowadzą ich do poziomu konsumentów i poddanych, a nie wolnych obywateli.

Wolność oznacza różnorodność – tak organizacyjną, jak i ideologiczną. Każdy może w granicach prawa podejmować dowolne działania. Powstaje z tego różnorodność, która ma dwie podstawowe (poza tym, że pozwala realizować marzenia) zalety.

Po pierwsze, dzięki tej aktywności możliwe są różnego rodzaju mikrodebaty – pomiędzy członkami jednej organizacji oraz pomiędzy zwolennikami różnych organizacji. Po drugie, takie powolne „ucieranie się poglądów” buduje kulturę dialogu i utrudnia dominację poglądów skrajnych, a także narzucanie pomysłów większości różnym mniejszościom. Szeroka debata utrudnia wyraźną (zero-jedynkową) polaryzację i buduje skłonność do kompromisu lub konsensusu zamiast dążenia do pokonania za wszelką cenę przeciwnika.

Jednak różnorodności, tak jak i wolności, nie da się nakazać. Tylko budując od dołu, autonomicznie, uzyskamy prawdziwą różnorodność. De Tocqueville dziwił się: „spotkałem w Ameryce stowarzyszenia, jakich istnienia nie podejrzewałem, i częstokroć przyszło mi podziwiać niezwykłą sztukę, z jaką mieszkańcom Stanów Zjednoczonych udawało się skupić wielu ludzi wokół jednego celu i sprawić przy tym, by dążyli doń dobrowolnie”.

Tak oto przeciwnikiem w ten sposób rozumianych organizacji, co podkreślał swojego czasu Kuba Wygnański, jeden z najbardziej znanych przedstawicieli sektora obywatelskiego, nie jest prawica ani lewica, ale centralizm. Od góry świat bowiem wygląda inaczej niż od dołu.

W obronie demokracji

Czy przy takim rozumieniu społeczeństwa obywatelskiego, gdy jest ono oddolną emanacją wolnej i różnorodnej aktywności obywateli, można uznać je za coś osłabiającego państwo, psującego demokrację? Zapewne można, choć dla mnie nie jest to wizja w żaden sposób przekonująca. No, chyba że patrzy się ideologicznie z pozycji skrajnych liberałów, uznając, że zrzeszenia pracowników i konsumentów naruszają idealną równowagę rynkową, lub zgodnie z jakobińską wizją narodu jako jednego wielkiego stowarzyszenia zarządzanego silną ręką.

Wizja społeczeństwa obywatelskiego, które chce jak największy obszar życia wyjąć spod władzy polityków i administracyjnej biurokracji, nie pozwalając jednocześnie na dominację mechanizmów rynkowych i wszechmoc dużego biznesu, może jest wizją utopijną, ale na pewno nie bezsensowną.

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: My, stare solidaruchy