Uganda była świetnym zagłębiem najemnych żołnierzy. Tutejszy rząd nigdy nie miał zastrzeżeń co do tego, by jego obywatele pracowali dla Amerykanów w Iraku. Na dodatek ogromna większość to anglojęzyczni chrześcijanie, co minimalizuje ryzyko ich ewentualnej współpracy z islamistami. Co więcej, za Ugandyjczykami przemawia tradycja: niegdyś ugandyjscy żołnierze, zwani „askari", służyli w pułku King's African Rifles i walczyli dla Brytyjczyków na frontach obu wojen światowych. Wreszcie, co nie bez znaczenia, Ugandyjczycy chętnie podejmują ryzykowną służbę za relatywnie niewielkie pieniądze. Średnia płaca w tym kraju wynosi 300 dol. na rok, nic więc dziwnego, że doświadczeni najemnicy z Ugandy chętnie pracują za 1 tys. dol. miesięcznie.
Przy czym nie jest to robota, w której ktokolwiek się cacka. Bajun Mavalwalla, były kapitan US Army, spędził rok w obozie Camp Victory w Iraku, chronionym przez ugandyjskich najemników. Jak wspomina, ochroniarze sprawdzający wjeżdżające do bazy pojazdy na okoliczność ładunków wybuchowych byli de facto „żywymi wykrywaczami bomb". Mavalwalla uważa, że sposób ich traktowania i wynagrodzenie „były po prostu skandaliczne".
W 2004 r. SOC poszukiwał najemników do Iraku i zwrócił się z zapytaniem do Kellen Kayongi, właścicielki Askar Security. W Ugandzie zatrudniani przez nią ludzie pracowali głównie jako ochroniarze w centrach handlowych. By wejść na niebezpieczny, ale znacznie bardziej dochodowy rynek usług wojennych Kayonga zwróciła się o pomoc do wspomnianego już Sisto Andamy. Jego zadaniem jako ekswojskowego było przeprowadzenie rekrutacji i szkolenia przyszłych najemników.
Gdy Andama kompletował grupę chętnych, Kayonga skontaktowała się z Mosesem Matsiką Baryamujurą, członkiem jej plemienia. Matsiko był młodym, początkującym dziennikarzem, a po nocach dorabiał jako ochroniarz w firmie Kayongi. Nie miał żadnego doświadczenia wojskowego, niemniej Kayonga przekonała SOC do zatrudnienia go już w pierwszej fali Ugandyjczyków wysyłanych do Iraku. Chciała, by współplemieniec był na miejscu jej oczami i uszami.
Ugandyjscy najemnicy szybko zyskali sobie dobrą reputację i stali się ulubioną nacją przedsiębiorstw pracujących na zlecenie Pentagonu. A te miały duże pieniądze. Przykładowo firma Janus Global Operations ze stanu Tennessee (do niedawna działająca pod nazwą Sterling Global Operations, a jeszcze wcześniej jako EOD Technologies) do 2015 r. zdobyła kontrakty na operacje w Iraku i Afganistanie o wartości 813 mln dol. W 2006 r. spółka ta podpisała porozumienie z Beowulf Worldwide, który z kolei zamówił najemników w Askar Security. I w taki właśnie sposób Moses Matsiko i wielu innych nieopierzonych cywilów trafiło w sam środek toczonych przez Amerykanów wojen.
Byłych najemników można spotkać w Kampali wszędzie. Wielu założyło mikrofirmy – jeżdżą na taksówkach albo pootwierali małe sklepy. Jednym z nich jest Cornelius Tukahebwa. Pracował jako portier w hotelu, zanim nie zrekrutowała go lokalna firma ochroniarska. Przeszedł dwumiesięczne szkolenie z karabinem AK–47 na poligonie obok stołecznej światyni Baha'i, a potem wysłano go do Iraku. Po czterech latach służby wrócił do Ugandy, kupił samochód i ziemię, zbudował dom i uruchomił firmę turystyczną. Zmiana pozycji materialnej zmieniła też jego pozycję społeczną. Został prezesem lokalnego klubu piłkarskiego, a rządząca w Ugandzie partia NRM zaproponowała mu start do parlamentu. Podczas służby w Iraku Tukahebwa został postrzelony w ulicznej wymianie ognia, gdy ochraniał konwój jadący do Kuwejtu. Rana na nodze wykluczyła go z dalszej służby, ale Tukahebwa wciąż utrzymuje kontakt z najemnikami. Zawsze też chętnie pomaga firmom szukającym ochroniarzy. – Jeśli potrzebujesz 100 ludzi na jutro, to ja ci ich załatwię – mówi.
Ale nie wszystkim się tak powiodło. Wielu byłych najemników szuka teraz nowej pracy – zwłaszcza ci, którzy po prostu przepuścili zarobione pieniądze albo weszli do tej profesji późno, gdy stawki wyraźnie spadły. W latach 2008–2013 David Tumwesigye służył w Iraku dwukrotnie, zarabiając od 400 do 800 dol. miesięcznie. Gdy spotykam się z nim w kawiarni w centrum Kampali, pokazuje mi podniszczony paszport oraz certyfikat z Centrum Szkoleniowego Operacji Specjalnych im. Króla Abdullaha II. To profesjonalny ośrodek szkoleniowy dla antyterrorystów w Jordanii, gdzie Tumwesigye wraz z innymi najemnikami z firmy Saracen przeszedł szkolenie w 2011 r. Zeszłego lata bezrobotny krążył jednak po Kampali, szukając pracy. Został w końcu zatrudniony przez Round Off International – kolejnego ugandyjskiego rekrutera najemników – i wysłany do Somalii. Dołączył tam do silnego, 300–osobowego kontyngentu Ugandyjczyków ochraniających ambasadę Zjednoczonych Emiratów Arabskich w stolicy kraju, Mogadiszu.
Znany nam już były dziennikarz Moses Matsiko po powrocie z Iraku założył własną firmę rekrutacyjną. Pierwszy iracki kontrakt zawarł z Sabre International, przedsiębiorstwem Thomasa „Franka" McDonalda, byłego komandosa z brytyjskich sił specjalnych, który pracował później dla wielkiej, prywatnej firmy ochroniarskiej Aegis Defence Services. Matsiko opowiada, że zobowiązał się dostarczyć 300 najemników, za każdego pobierając prowizję w wysokości 100 dol. miesięcznie. Po odliczeniu kosztów badań lekarskich, szkoleń i innych narzutów zarobił na tym w rok 120 tys. dol., co w Ugandzie jest ogromną fortuną. W 2009 r. ugandyjski magazyn „New Vision" umieścił go na swojej liście „nowych bogaczy", wyceniając wartość jego majątku już na 5 mln dol. Dziś do Matsiki należą firmy Pinnacle Group oraz Watertight Services.
Odnaleźć biznesmena nie jest łatwo. E–maile i telefony pozostawały bez odpowiedzi. W końcu na moją prośbę wydzwonił go Angelo Izama, przyjaciel Matsiki i znany dziennikarz. Trzeszczący głos w słuchawce obiecał spotkanie. Czekałem wiele dni, ale żadna wiadomość nie nadchodziła. Postanowiłem więc sam go poszukać i wyruszyłem do siedziby Pinnacle. Za żelazną bramą trafiłem na codzienny ruch – kandydatów do pracy, uzbrojonych ochroniarzy, liczne pojazdy – ale Matsiki nie znalazłem. – Rzadko tu się pojawia – powiedział mi strażnik przy bramie. – Spróbuj lepiej na polu golfowym. Podczas moich poszukiwań słyszałem na jego temat coraz bardziej fantastyczne historie. Lokalni dziennikarze opowiadali mi, że ma obsesję na punkcie tego, co je i pije, bo panicznie boi się otrucia przez biznesowych rywali. Inni dodawali, że w zasadzce w Iraku stracił genitalia. Gdy jednak w końcu dał się ubłagać i spotkaliśmy się w luksusowym hotelu Serena w Kampali, zupełnie nie przypominał mrocznego i szalonego pułkownika Kurtza z „Czasu Apokalipsy". Ubrany w niebieską koszulę w kratkę przepraszał mnie za wielodniowe zwodzenie i jednocześnie flirtował z kelnerką. – Byłem swojego czasu dziennikarzem – powiedział. – Więc gdy tylko dowiedziałem się, że poszukuje mnie dziennikarz, chciałem uciekać jak najdalej.
Matsiko opowiadał, że w Iraku zabił trzech czy czterech terrorystów, a sam został ranny cztery razy – w rękę i w plecy (o innych miejscach nie wspominał). Ręka faktycznie robiła wrażenie niesprawnej, ale szczegóły jego opowieści były niemożliwe do potwierdzenia. Dodał też, że interesy idą mu dobrze, choć nie jest już tak wspaniale, jak podczas amerykańskiej okupacji Iraku. Obecnie ma 300 najemników w Afganistanie (tę liczbę potwierdza External Employment Unit Ministerstwa Pracy) oraz wiele setek w Burundi, Demokratycznej Republice Konga oraz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Na miejscu w Ugandzie zatrudnia kolejnych 400 ochroniarzy. Widać ich – kilku, ubranych w niebieskie uniformy, zauważyłem, jak patrolowali hotel, w którym się spotkaliśmy, widziałem ich także w country clubie, gdzie jadłem obiad, w banku, gdzie wypłacałem pieniądze, oraz w pensjonacie, w którym spałem. Ludzie Matsiki ochraniają także kompleksy ONZ w Kampali i Entebe.
Debata na temat zagranicznych prywatnych żołnierzy i ochroniarzy to temat wciąż powracający w Stanach, które najmocniej z nich korzystają. Pentagon ceni sobie ich usługi także dlatego, że można szybko i elastycznie zarządzać ich liczebnością – w miarę aktualnych potrzeb. Firmy ochroniarskie dostarczają ludzi od ręki, na życzenie, w każdej chwili można ich też odesłać do domu. Są jednak i inne opinie – np. pozarządowa organizacja Project on Government Oversight uważa, że uwzględniając wszelkie kalkulacje, najemnicy bywają drożsi niż „swoi" ludzie.
Sean McFate to były spadochroniarz i najemnik oraz autor książki „The Modern Mercenary" („Współcześni najemnicy"). Jego zdaniem boom na usługi najemników nie jest niczym nadzwyczajnym – uważa, że historia zatoczyła koło i niejako powróciliśmy do czasów średniowiecza, kiedy to najemne armie były czymś normalnym i oczywistym. – Najemnicy są potrzebni – mówi McFate. I dodaje, że niezależnie od tego, dokąd zostaną wysłani – czy to do walki z tzw. Państwem Islamskim czy na jeszcze dziś zupełnie nieznane pola bitewne – są oczywistym elementem systemu bezpieczeństwa narodowego.
Ugandyjczycy zebrali na wojnie w Iraku różne oceny. W 2009 r. firma ochroniarska Triple Canopy z Reston w Wirginii sfałszowała wyniki wymaganych testów (gdy oblało je wszystkich 330 ugandyjskich najemników pracujących dla niej w bazie powietrznej Al Asad). Sprawę ujawnił whistleblower, trafiła do Sądu Najwyższego USA. Ale wpadka nie zaszkodziła zbyt mocno reputacji Ugandyjczyków – wciąż ochraniają amerykańskich dyplomatów w Iraku i wielu innych zapalnych punktach świata. W lutym tego roku Departament Stanu rozstrzygnął kolejną odsłonę wartego 10,2 mld dol. przetargu (zwanego Worldwide Protective Services) na ochronę personelu dyplomatycznego i ambasad USA oraz obsadzenie obsługujących je samolotów i pojazdów opancerzonych. W ramach tego przetargu kontrakty podpisano z siedmioma firmami ochroniarskimi, z czego przynajmniej pięć (SOC, Triple Canopy, Sterling Global Operations, GardaWorld Government Services oraz Aegis Defence Services) korzysta lub korzystało z ugandyjskich najemników.
W ramach operacji „Inherent Resolve" (Nieodzowna Determinacja) Pentagon zwalcza tzw. Państwo Islamskie. W pierwszym kwartale tego roku w tej operacji uczestniczyło 7773 najemników, rok wcześniej było ich 5 tys. Gdy zawodowe armie oraz kurdyjskie siły samoobrony wspierane z powietrza przez siły koalicji odbijają kolejne tereny z rąk ISIS, do Iraku powracają cudzoziemcy – zagraniczni dyplomaci, inwestorzy, pracownicy organizacji pozarządowych i inni obcokrajowcy, wymagający ochrony. W zniszczonym wieloletnią wojną i bezprawiem kraju potrzeba znacznie więcej uzbrojonych ochroniarzy niż nawet dekadę temu, bezpośrednio po upadku Saddama Husajna. I tę lukę wypełniają najemnicy.
Moses Matsiko i jemu podobni są gotowi dostarczyć ich tylu, ile będzie trzeba. Sisto Andama ma w bazie danych 3 tys. kandydatów z doświadczeniem, czekających na ofertę pracy za granicą, a Matsiko pozostaje w stałym kontakcie z lokalnym stowarzyszeniem byłych najemników, jest więc w stanie od ręki skrzyknąć dowolnie dużą ich grupę. Sami biznesmeni cieszą się zaś życiem i wojennymi zyskami. Matsiko trzy razy w tygodniu gra w golfa, popija ulubioną, 18–letnią whisky, a ostatnio sędziował w konkursie Miss Uganda. Andama żyje sobie spokojnie w domku w Maryland. Jego syn uczy się grać w amerykański futbol.