Sprawa morderstwa Jaroszewiczów jest aż nadto znana, a śledztwo od początku budziło wiele zastrzeżeń. Na zwrot musieliśmy jednak czekać, a zwłaszcza rodzina, ponad ćwierć wieku. Lepiej przecież, że stało się to późno, niż gdyby nie miało się stać wcale.

Druga sprawa jest jeszcze bardziej zaawansowana, a błąd wydaje się jeszcze większy, gdyż Tomasz K., którego wrocławski Sąd Okręgowy zwolnił w czwartek warunkowo z odbywania reszty kary, odsiedział już 18 lat za zgwałcenie i zabójstwo 15-letniej dziewczyny. Teraz okazało się, że jest niewinny, a śledczy zajmują się innym mężczyzną, podejrzanym o zgwałcenie i zabójstwo dziewczyny.

Uwalniając Tomasza K., sąd powiedział, że wtedy policja, prokuratura, a chyba też sąd, były pod ogromną presją. Nie wiem, czy w sprawie Jaroszewiczów też była taka presja, ale pamiętamy rozliczne wersje śledcze z podtekstem politycznym, zresztą do dzisiaj niewykluczone. Pytanie, czy i w jakim stopniu odwróciły one uwagę śledczych, jeśli sprawcami mieli się okazać członkowie jednego z najgroźniejszych już wtedy gangów, zapewne dobrze znanego policji. Dziwne, że nie zostali namierzeni, wszak chodziło o morderstwo, wprawdzie byłego, ale premiera.

Takie, czy lepiej powiedzieć: podobne błędy śledczych i sądów zdarzają się nie tylko w Polsce, ale i w krajach z bardziej sprawnymi organami ścigania i sądami. Najważniejsze, aby tych strat nie zmarnować, aby wyciągnąć z nich wnioski. Tak jak po katastrofie samolotu bada się każdy element aż do wyjaśnienia przyczyn, aby uniknąć kolejnej tragedii, tak samo należy analizować wpadki Temidy, o których teraz głośno. Aby uniknąć ich w przyszłości, a przynajmniej ograniczyć.

I choć ważne są odszkodowania jakie płacimy skrzywdzonym przez tego rodzaju błędy, ważniejsze jest ich prawo do sprawiedliwości.