Sprawa, którą rozpatrywał Sąd Rejonowy w Warszawie dotyczyła zdarzenia sprzed prawie roku, do którego doszło na bardzo dużym warszawskim skrzyżowaniu o natężonym ruchu. Jadący rowerem Michał R. w pewnym momencie zrezygnował z jazdy po ścieżce rowerowej i jechał po jezdni. Jak twierdził zrobił tak dla własnego bezpieczeństwa. Zdaniem policjanta, który był świadkiem zdarzenia, Michał R. wybrał taki sposób jazdy, ponieważ był dla niego wygodniejszy i dzięki niemu szybciej mógł dotrzeć do celu. Naruszył jednak obowiązek korzystania z drogi dla rowerów lub pasa ruchu dla rowerów określony w art. 33 ust. 1 Prawa o ruchu drogowym. Dodatkowo rowerzysta nie zastosował się do zakazu wjazdu za sygnalizator podczas nadawanego czerwonego sygnału dla jego kierunku ruchu.
Uczestnik ruchu specjalnej kategorii
Przed sądem Michał R. przyznał się do zarzucanych mu czynów, ale nie przyznał się do winy. Wyjaśnił, że nieprzestrzeganie przepisów prawa ruchu drogowego nie zawsze skutkuje stworzeniem zagrożenia, a z drugiej strony - ich przestrzeganie nie zawsze skutkuje uniknięciem zagrożenia. W jego ocenie rowerzyści i piesi należą do kategorii uczestników ruchu, którzy przez własne błędy w jeździe zagrażają bardziej sobie niż innym uczestnikom ruchu, w przeciwieństwie do kierowców aut, którzy przez własne błędy zagrażają bardziej innym uczestnikom ruchu. Z tej różnicy między obiema kategoriami uczestników ruchu wynika, według Michał R., odmienna taktyka poruszania się. Rowerzysta dąży do tego, żeby na drodze przebywać jak najkrótszy czas, dla własnego bezpieczeństwa. Lepiej też, jeśli czasami złamie przepisy ruchu drogowego, ale będzie żyć.
Obwiniony przyznał, że w dniu zdarzenia jechał jezdnią zamiast drogi dla rowerzystów. Gdyby jechał po ścieżce rowerowej, musiałby okrążyć skrzyżowanie i trzy razy zatrzymać się przed sygnalizatorem świetlnym nadającym czerwone światło, natomiast na obranej trasie taki sygnalizator był tylko jeden. To, jego zdaniem, minimalizowało zagrożenie wynikające z przebywania w niebezpiecznym miejscu. Sposób, który wybrał, ograniczał się do tego, że jechał zgodnie z przepisami, ale tam gdzie była sygnalizacja zatrzymująca samochody, zjechał na jezdnię, bo krócej było przejechać jezdnią niż ścieżką rowerową. Po przejechaniu na czerwonym świetle znów wjechał na ścieżkę rowerową. Nie chodziło mu o wygodę, lecz skrócenie przebywania w miejscach zagrożenia.
Michał R. stwierdził, że jest doświadczonym rowerzystą (kartę rowerową ma od 1967 roku) i wielokrotnie uratował sobie życie, gdy jechał niezgodnie z przepisami, bo gdy ich przestrzegał, parę razy potrącił go samochód. Jak podał obwiniony, poprzedniego dnia w Warszawie zginęły dwie osoby, które stały i czekały na zmianę światła, żeby móc przejść przez jezdnię.
Bez cienia wstydu
Sąd Rejonowy ocenił zachowanie rowerzysty zupełnie inaczej niż on sam. Według Sądu, wina Michała R. nie ulegała wątpliwości, bo nie wystąpiły przesłanki, które mogłyby ją wykluczyć (stan wyższej konieczności, usprawiedliwione nierozpoznanie bezprawności czynu, nieletniość czy niepoczytalność).