Rozporządzenie w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych rząd Mateusza Morawieckiego przyjął w ekspresowym tempie w połowie maja, gdy obóz władzy szukał wyjścia z kryzysu wizerunkowego związanego z nagrodami dla ministrów. Przewiduje ono obcięcie wynagrodzeń kilkunastu tysięcy prezydentów miast, burmistrzów, wójtów i ich zastępców o 20 proc. Wielu może jednak zachować pensje do końca kadencji.

– Zmiana rozporządzenia zawierającego widełki wynagrodzeń samorządowców nie powoduje automatycznego obniżenia ich pensji, lecz wymaga podjęcia działania przez rady gmin i powiatów, a także sejmiki województw – przekonuje Grzegorz Kubalski, zastępca dyrektora Związku Powiatów Polskich. I spodziewa się, że część jednostek samorządu nie podejmie uchwał obniżających wynagrodzenia. – Tak to jest, gdy demagogia wygrywa z logiką – dodaje.

Oczywiście sprawy może wziąć w swoje ręce wojewoda i obciąć pensje zarządzeniem zastępczym. Wtedy jednak samorządowcy mają prawo odwołać się do sądu administracyjnego. Taki proces może trwać nawet kilka lat.

– Mam nadzieję, że nie będzie dochodziło do sytuacji, gdy wojewoda będzie musiał rozwiązać sprawę siłowo – mówi Oskar Hejka, warszawski radny PiS. – Rzeczywiście może się okazać, że odwołanie do sądu wstrzyma zmiany pensji aż do wyborów. Samorządowcy muszą jednak pamiętać, że będą się musieli wytłumaczyć przed wyborcami, dlaczego nie przestrzegali przepisów – przypomina.

Z drugiej strony efektem takiego procesu w sprawie nowych przepisów może być wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o ocenę rozporządzenia. A zarzuty są całkiem poważne. – Nie mam wątpliwości, że te nowe przepisy są niekonstytucyjne – mówi Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. – Rozporządzenie powinno służyć do doprecyzowania regulacji zawartych w ustawie, a tu cała regulacja jest zawarta w rozporządzeniu. Zmiany należałoby więc zacząć od nowelizacji ustawy, by tam znalazły się zasady wynagradzania samorządowców pełniących swoje funkcje z wyboru. ©?