Orły mają skrzydła

Skrzydłowi zawsze byli siłą reprezentacji Polski. Tak było za czasów Grzegorza Laty i Roberta Gadochy i tak jest teraz, gdy Kamil Grosicki włącza „turbo”.

Publikacja: 15.05.2018 16:43

Orły mają skrzydła

Foto: AFP

Hiszpanie mają swoją tiki-takę, Niemcy konsekwencję, którą potrafią zamęczyć przeciwników, Anglicy mieli wrzutki w pole karne, a Holendrzy system 4-3-3, według którego ustawiali chyba nawet łóżeczka w żłobku. Polacy mają skrzydła, które niosły ich wielokrotnie do sukcesów. Skoro tak, to warunkiem powodzenia była świetna gra skrzydłowych. Wiatr we włosach, bramka majacząca gdzieś na horyzoncie i przestrzeń, gdzie można się rozpędzić.

Jeśli skrzydłowi byli w świetnej formie, to przed ważnym turniejem można było mieć nadzieję na sukces. Zawodnicy, którzy biegali wzdłuż linii bocznej, napędzali grę biało-czerwonych. Najważniejsze polskie bramki padały po atakach skrzydłami. Przez wiele lat można było się spotkać z opinią, że polscy piłkarze nie potrafią rozgrywać akcji w ataku pozycyjnym, że ich żywiołem jest gra z kontrataku.

Już drużyna Kazimierza Górskiego grała w ten sposób i można nawet powiedzieć, że od tego się wszystko zaczęło, jeszcze przed pamiętnym mundialem w Niemczech.

Zwycięski remis na Wembley, który do dzisiaj polscy kibice uwielbiają sobie przypominać, został zapamiętany jako popis Jana Tomaszewskiego. Wszyscy kojarzą też gola Jana Domarskiego i słynne „przyszła, naszła, zeszła, weszła”. Ale reszta tego spotkania zlewa się w jeden ciąg heroicznych zagrań, bez rozróżniania jak, kto i do kogo zagrał. A przecież nie byłoby bramki, gdyby nie akcja polskich skrzydłowych. To Grzegorz Lato odebrał piłkę przy linii bocznej i popędził lewym skrzydłem. Gadocha ściągnął w tym czasie na siebie uwagę obrońców, a Domarski dopełnił dzieła.

Na Wembley późniejszy król strzelców mundialu przeprowadził jeszcze jedną, spektakularną akcję. Pod koniec spotkania, kiedy Anglicy nacierali, Jan Tomaszewski wyrzucił piłkę niemal na linię środkową boiska. Lato ruszył z własnej połowy i natychmiast zostawił za plecami Roya McFarlanda. Polak pędził już na bramkę Petera Shiltona, a angielski obrońca nie widział innego sposobu na powstrzymanie rywala, jak tylko chwycić go za szyję i koszulkę. Dzisiaj dostałby za to zagranie czerwoną kartkę, ale belgijski arbiter był bardzo wyrozumiały i ukarał McFarlanda jedynie żółtą kartką.

Pierwsze gole na pamiętnych mistrzostwach świata 1974 to także zasługa duetu skrzydłowych. Przed pierwszym meczem z Argentyną chyba nikt z kibiców nie wiedział, na co stać drużynę Kazimierza Górskiego. Jedyny raz Polska zagrała na mundialu jeszcze przed wojną, w 1938 roku. Kilka minut po rozpoczęciu spotkania Gadocha dośrodkował z rzutu rożnego. Argentyński bramkarz Daniel Carnevali wypuścił piłkę z rąk, a w zamieszaniu do pustej bramki strzelił Lato. To była doskonała zapowiedź tego, jak później układał się cały turniej. Gadocha podawał, a Lato przede wszystkim strzelał. Jeszcze w meczu z Argentyną skrzydłowy Stali Mielec dołożył drugie trafienie i świetnie podał do Andrzeja Szarmacha, a ten zdobył drugą bramkę dla Polski. Gadocha zebrał siedem asyst, a Lato siedem goli i został królem strzelców. Do tej dwójki znakomicie pasował Andrzej Szarmach, do którego zawsze można było wrzucić piłkę i liczyć na to, że padnie gol.

W meczu o trzecie miejsce Lato ośmieszył brazylijskich obrońców. Na starcie mieli nad Latą kilka metrów przewagi, ścigali go we dwóch, a i tak nie zdołali zapobiec utracie bramki. Lato wypuścił piłkę przed siebie, pognał w pole karne i strzelił po ziemi, obok bramkarza.

Niestety, w najważniejszym meczu z RFN, który decydował o awansie do finału mistrzostw świata, polski skrzydłowy nie mógł takiej akcji przeprowadzić, bo ulewa zamieniła boisko w bajoro i piłka momentami stawała w miejscu.

Podczas mistrzostw świata w Hiszpanii osiem lat później Lato również był jednym z najważniejszych polskich piłkarzy. Mecz z Belgią, wygrany 3:0, został zapamiętany dzięki świetnemu występowi Zbigniewa Bońka, który zdobył trzy bramki, ale warto pamiętać, że pierwsze trafienie padło po podaniu ze skrzydła.

Lato, który na mistrzostwa świata przyjechał jako zawodnik belgijskiego Lokeren, może nie był już tak dynamiczny jak kiedyś, ale w dalszym ciągu potrafił minąć przeciwnika. Zastawił piłkę ciałem przy linii bocznej, zbiegł do środka i podał na linię pola karnego. Dalszy ciąg tej historii jest znany. Skończyło się trzecim miejscem na świecie.

Kiedy nadeszły chudsze lata polskiego futbolu, również i o polskich skrzydłowych było ciszej. Jerzy Engel w trakcie eliminacji do mistrzostw świata 2002 w Korei i Japonii znalazł jednak piłkarzy, którzy idealnie pasowali do jego taktyki, a kiedy trzeba było, zmieniał zawodnikom pozycje z korzyścią dla drużyny. Nie miał skrzydłowych, którzy byliby gwiazdami światowego formatu, ale z zadań wywiązywali się znakomicie.

W eliminacjach do mundialu na skrzydłach grali Tomasz Iwan, Bartosz Karwan czy Marek Koźmiński. Ten ostatni znany był raczej jako obrońca, ale ponieważ na lewej obronie świetnie radził sobie Michał Żewłakow, a trudno było zrezygnować z tak klasowego zawodnika jak Koźmiński, to został przesunięty na skrzydło. Na tej pozycji wystąpił choćby w meczu z Walią w Cardiff (w drugiej połowie został przesunięty do środka pola i asystował przy golu Pawła Kryszałowicza), czy w starciu z Norwegią na Stadionie Śląskim. W meczu z Norwegią, który Polacy wygrali w Oslo 3:2, gola na wagę zwycięstwa zdobył Karwan.

Niestety, przed samym turniejem ta dobrze rozumiejąca się grupa została rozbita. Karwan doznał kontuzji, która wykluczyła go z mundialu, a Iwan nie znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata, co było ogromnym zaskoczeniem dla samych piłkarzy oraz kibiców i jeszcze dziś wywołuje dyskusje.

U Pawła Janasa przed mundialem 2006 jedną z wiodących postaci był Kamil Kosowski, który potrafił grać na lewym i na prawym skrzydle. To były również czasy potęgi Wisły Kraków. Kosowski grał tam z Maciejem Żurawskim i Tomaszem Frankowskim. W eliminacjach do mistrzostw świata przynosiło to znakomite efekty. Kosowski podawał, albo sam zdobywał bramki, jak choćby w meczu z Austrią na Stadionie Śląskim, który reprezentacja Polski wygrała 3:2.

Najlepsze chwile w swojej karierze miał wtedy również Jacek Krzynówek. W sezonie 2004/2005 Bayer Leverkusen z Polakiem w składzie świetnie radził sobie w Lidze Mistrzów, a polski skrzydłowy strzelał piękne gole Realowi Madryt i AS Romie.

Hiszpanie mają swoją tiki-takę, Niemcy konsekwencję, którą potrafią zamęczyć przeciwników, Anglicy mieli wrzutki w pole karne, a Holendrzy system 4-3-3, według którego ustawiali chyba nawet łóżeczka w żłobku. Polacy mają skrzydła, które niosły ich wielokrotnie do sukcesów. Skoro tak, to warunkiem powodzenia była świetna gra skrzydłowych. Wiatr we włosach, bramka majacząca gdzieś na horyzoncie i przestrzeń, gdzie można się rozpędzić.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową