Hiszpanie mają swoją tiki-takę, Niemcy konsekwencję, którą potrafią zamęczyć przeciwników, Anglicy mieli wrzutki w pole karne, a Holendrzy system 4-3-3, według którego ustawiali chyba nawet łóżeczka w żłobku. Polacy mają skrzydła, które niosły ich wielokrotnie do sukcesów. Skoro tak, to warunkiem powodzenia była świetna gra skrzydłowych. Wiatr we włosach, bramka majacząca gdzieś na horyzoncie i przestrzeń, gdzie można się rozpędzić.
Jeśli skrzydłowi byli w świetnej formie, to przed ważnym turniejem można było mieć nadzieję na sukces. Zawodnicy, którzy biegali wzdłuż linii bocznej, napędzali grę biało-czerwonych. Najważniejsze polskie bramki padały po atakach skrzydłami. Przez wiele lat można było się spotkać z opinią, że polscy piłkarze nie potrafią rozgrywać akcji w ataku pozycyjnym, że ich żywiołem jest gra z kontrataku.
Już drużyna Kazimierza Górskiego grała w ten sposób i można nawet powiedzieć, że od tego się wszystko zaczęło, jeszcze przed pamiętnym mundialem w Niemczech.
Zwycięski remis na Wembley, który do dzisiaj polscy kibice uwielbiają sobie przypominać, został zapamiętany jako popis Jana Tomaszewskiego. Wszyscy kojarzą też gola Jana Domarskiego i słynne „przyszła, naszła, zeszła, weszła”. Ale reszta tego spotkania zlewa się w jeden ciąg heroicznych zagrań, bez rozróżniania jak, kto i do kogo zagrał. A przecież nie byłoby bramki, gdyby nie akcja polskich skrzydłowych. To Grzegorz Lato odebrał piłkę przy linii bocznej i popędził lewym skrzydłem. Gadocha ściągnął w tym czasie na siebie uwagę obrońców, a Domarski dopełnił dzieła.
Na Wembley późniejszy król strzelców mundialu przeprowadził jeszcze jedną, spektakularną akcję. Pod koniec spotkania, kiedy Anglicy nacierali, Jan Tomaszewski wyrzucił piłkę niemal na linię środkową boiska. Lato ruszył z własnej połowy i natychmiast zostawił za plecami Roya McFarlanda. Polak pędził już na bramkę Petera Shiltona, a angielski obrońca nie widział innego sposobu na powstrzymanie rywala, jak tylko chwycić go za szyję i koszulkę. Dzisiaj dostałby za to zagranie czerwoną kartkę, ale belgijski arbiter był bardzo wyrozumiały i ukarał McFarlanda jedynie żółtą kartką.