Są powody, by wierzyć, że Macron nie żartuje. Przemawiają za tym nie tylko hasła z kampanii, ale twarde realia, w tym przekonanie znacznej części europejskiej opinii publicznej, że odpowiedzią na fale kryzysu może być albo ściślejsza integracja, albo powolna agonia wspólnego projektu. Francuskie wybory pokazały, że eurosceptycyzm i izolacjonizm, choć mocne, nad Sekwaną wciąż przegrywają. Są jednak poważnym zagrożeniem, więc jedyną szansą dla obrońców idei europejskiej jest ucieczka do przodu.

Nie mam złudzeń, że mocniejsza Francja wymusi na Niemcach włączenie mechanizmów ściślejszej integracji i podział na unijne centrum i peryferie stanie się faktem. Polska bez euro, w przeciwieństwie do swoich sąsiadów z zachodu, północy i południa, zostanie na poboczu i będzie się powoli staczała w kierunku rezerwuaru siły roboczej. Mimo ambitnych planów rządowych, werbalnego stawiania na innowacje etc. będziemy mieli małe szanse na wskoczenie do pociągu z napisem „nowoczesność". Dlatego z taką powagą traktuję wejście do strefy euro jako cywilizacyjną szansę.

Wagi tematu dowodzi dyskusja, która przetoczyła się na łamach „Rz". W dzisiejszym numerze puentuje ją prof. Grzegorz Kołodko. Nie będę powtarzał jego argumentów, ale dodam własne. Europa przez wieki miała wspólną walutę, jaką był kruszec bądź pieniądz oparty na jego parytecie. Narodowe waluty zaczęli psuć dopiero politycy (nieważne, czy dawni królowie czy XX-wieczni prezydenci), promując mechanizmy inflacyjne. Euro to powrót do idei stabilnego pieniądza, nieczułego na koniunkturalne potrzeby politycznej władzy. Lokalni politycy jednak się bronią, strasząc podwyżkami i utratą kontroli nad walutą. Tak, powinni ją stracić, wtedy poczujemy się bezpieczni.

Osobiście mam większe zaufanie do niezależnego Europejskiego Banku Centralnego niż do podatnych na manipulację banków narodowych. Wprowadzając euro, zlikwidujemy przy okazji zabójcze dla gospodarki ryzyko kursowe, opłaty przeliczeniowe etc. I znajdziemy się w twardym jądrze Unii. O przyszłości kontynentu będziemy współdecydować, a nie czekać na łaskawą decyzję innych. Wilno, Ryga, Tallin, Bratysława już wybrały. Teraz czas na Warszawę. A przede wszystkim na odwagę.