Z dotychczasowym wicepremierem „S" od dawna ma na pieńku. Regularnie zarzucano mu łamanie zasad dialogu i ignorowanie postulatów przedstawicieli pracowników. Związkowcy są przekonani, że obecna roszada to ukłon w stronę pracodawców. A szef związku otwarcie mówi, że „w niedalekiej przyszłości „widzi „ulicę".

Byłoby to zresztą spełnienie życzeń części związkowców, którzy od dawna przekonują, że trzeba się postawić. Dotąd jednak zwyciężała opcja, by ugrać jak najwięcej. Dlatego „S" oficjalnie nie skrytykowała odrzucenia wniosku o referendum edukacyjne, pod którym podpisało się 910 tys. obywateli. Choć fakt zmielenia przez PO 1.4 mln podpisów pod wnioskiem o referendum emerytalne było regularnie wytykane poprzedniej władzy.

Za rządów Beaty Szydło sporo się związkowcom udało. Wywalczyli m.in. obniżenie wieku emerytalnego, zakaz handlu w niedzielę, podwyżkę pensji minimalnej i większą ochronę dla pracowników tymczasowych. To w zasadzie wszystko, czego domagali się od PiS związkowcy w zamian za wsparcie w czasie kampanii wyborczej. Dziś wiedzą, że więcej się nie da.

Ale także sam Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę z tego, że tort został już podzielony. Dlatego też od dłuższego czasu ograniczano wpływ związków zawodowych na bieżącą politykę – przede wszystkim poprzez marginalizowanie roli Rady Dialogu Społecznego. Choć jej członkami są wszyscy ważniejsi ministrowie, rzadko kiedy pojawiają się oni na posiedzeniach. Już od jakiegoś czasu mówiło się też, że mistrzem w ignorowaniu dialogu społecznego był Mateusz Morawiecki. Obecny premier albo w ogóle nie pokazywał „S" projektów ustaw (tak jak ze zniesieniem limitu 30-krotności składek na ZUS), albo pokazywano im je w ostatniej chwili, żądając opinii w ciągu jednego czy dwóch dni.

Piotr Duda wie, że takie sytuacje teraz będą zdarzały się częściej. Na razie pręży muskuły, strasząc, że poskarży się Kaczyńskiemu, wyprowadzi ludzi na ulicę czy opuści Radę Dialogu Społecznego. Tyle że po dwóch latach stania u boku PiS Solidarność straciła pazur. Groźby już na nikim nie robią większego wrażenia. A PiS przede wszystkim wie, że musi znaleźć sposób na sfinansowanie rozbuchanych wydatków socjalnych, które okazały się wyższe, niż pierwotnie sądzono. A zadowolenie związków to sprawa drugorzędna.