To zresztą cecha polskiej i nie tylko polskiej polityki: rozpaczliwe poszukiwanie przez niewielkie ugrupowania jakiejś formy własnej tożsamości. Tak było z Januszem Palikotem i całą kampanią legalizacji – bynajmniej nie medycznej – marihuany. Trzeba pamiętać, że jeszcze dwa lata temu kwestię dostępu do miękkich narkotyków usiłowano dyskutować i forsować jako jeden z poważnych problemów polskiego społeczeństwa. Wyborcy wzruszyli ramionami i pogrążyli Palikota w politycznym niebycie. Inne zagadnienia okazały się ważniejsze i warte znaczka na karcie wyborczej.

Teraz mamy Kukiza i łatwiejszy dostęp do broni. Jak wynika z opublikowanego na łamach „Rzeczpospolitej" sondażu, Polacy – mówiąc delikatnie – nie są przekonani do tego pomysłu. Oczywiście, można odnotować, że bardziej powszechne posiadanie broni rozkręciłoby nieco koniunkturę w branżach z nią związanych. Jednak nie ma co liczyć na kokosy, bo teraz Polacy wydają na broń niespełna 100 mln zł rocznie. Pytanie, czy byłby to biznes polski – raczej nie. Frukta zebraliby międzynarodowi producenci.

Ale jest też sprawa ważniejsza, czyli nastawienie Polaków do całego pomysłu. Niechęć wynika moim zdaniem z dwóch rzeczy – po pierwsze, mimo wszystkich zastrzeżeń, jakie możemy mieć do kwestii bezpieczeństwa w Polsce, w naszym kraju nie ma potrzeby, aby się bronić z giwerą zatkniętą za pas. Po drugie, z wątpliwości, czy upowszechnienie dostępu do broni rzeczywiście posłuży bezpieczeństwu obywateli.

Mamy w Polsce stosunkowo niewielką liczbę przestępstw z bronią w ręku, natomiast problem społeczny tkwi gdzie indziej: w przemocy domowej, przemocy spowodowanej alkoholem, we wszelkiego rodzaju furiatach i wybuchach agresji. Łatwiejszy dostęp do broni podwyższyłby ryzyko zbrodni wielokrotnie, także w odniesieniu do rządzących. I to nie tylko w wydaniu lokalnym. Dlatego akurat w tym przypadku warto pójść bezkrytycznie za głosem ludu. Łatwiejszemu dostępowi do broni mówimy „nie".