Bachelet, która oddawał głos w lokalu wyborczym znajdującym się w jednej z dzielnic stolicy kraju Santiago de Chile, po raz pierwszy musiała wrócić do lokalu wyborczego po tym, jak zapomniała zabrać swojego dowodu osobistego, który - zgodnie z prawem - musiała pokazać członkom komisji wyborczej.

Kiedy Bachelet - już ze swoim dowodem osobistym w kieszeni - wyszła na zewnątrz, by odpowiedzieć na pytania dziennikarzy, okazało się, że musi wrócić do lokalu wyborczego raz jeszcze. Tym razem - jako osoba, która pobrała kartę do głosowania - musiała podpisać się w rejestrze wyborców.

- Bardzo za wami tęskniłam - powiedziała do pracowników lokalu wyborczego, kiedy stanęła przed nimi po raz trzeci w ciągu kilkunastu minut.

Po wszystkim prezydent tłumaczyła, że jeden z członków komisji wyborczej, w którym oddawała głos, był bardzo zdenerwowany i zapomniał przypomnieć jej o podpisie w rejestrze wyborców. Wersję tę potwierdził również członek komisji.

Ogólnokrajowy dziennik "La Tercera" określił całą sytuację jako "niezwykłą i zawstydzającą".