PiS znakomicie radzi sobie z przekazem skierowanym do wyborców własnych i potencjalnych. Tylko kilka razy opozycji udało się do tej pory w obecnej kadencji przebić z własnymi komunikatami, takimi jak np. hasło #Misiewicze.

Partia rządząca, sterując ręcznie publicznymi mediami, nie musi się oglądać na znienawidzone „media liberalne", komunikuje się z wyborcami bezpośrednio, nawołując w ksenofobicznym tonie do zamknięcia granic przed uchodźcami, ściągnięcia reparacji wojennych od Niemców i dekomunizacji ulic. Jednocześnie apeluje do poczucia sprawiedliwości – tak jak podczas posiedzeń komisji weryfikacyjnej czy ds. Amber Gold. Ponadto znakomicie wykorzystuje atuty gospodarcze dla realizacji takich obietnic, jak 500+ czy skrócenie wieku emerytalnego. Nic więc dziwnego, że poparcie dla PiS wciąż wzrasta, mimo sprzeciwu „drugiej połowy" społeczeństwa i ogromnych kontrowersji w relacjach z UE.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno zrozumieć, skąd wzięła się najnowsza „afera billboardowa". Po co PiS naraża się na zarzuty prywaty, politycznej korupcji czy wręcz kradzieży publicznych środków na własną kampanię polityczną? Do czego premier Szydło potrzebne są megaplakaty informujące o tym, że „oni chcą, by było tak jak było"? Dlaczego uznano za stosowne narazić szefową rządu na nieprzekonujące tłumaczenia, że wszystko jest zgodne z zasadami i chodzi o wizerunek Polski oraz „prawdę o Polsce", skoro gołym okiem widać, że chodzi o polityczną kampanię wewnętrzną?

Mętne są tłumaczenia szefów Polskiej Fundacji Narodowej z budżetem 100 milionów złotych, który wzrosnąć ma w najbliższym czasie do 500 mln, próbującej unikać pytań o koszty swojej działalności. Podejrzenia budzi kompletny brak doświadczenia nowo powołanej fundacji w tego typu akcjach. Strona internetowa kampanii nie ma nawet skróconej wersji w żadnym obcym języku, podczas gdy w statucie fundacji zapisano kreowanie dobrego wizerunku Polski za granicą. Wszystko to sprawiło, że nawet zwykle powściągliwy marszałek Senatu Stanisław Karczewski przyznał, że „początek kampanii nie był najlepszy".

Po co więc PiS to było? Takie samo pytanie można było sobie zadawać parę lat temu, oglądając najnowsze modele zegarków po kilkadziesiąt tysięcy, na przegubach Sławomira Nowaka i słuchając dialogów z restauracji Sowa & Przyjaciele. Każda władza, kiedy już odkroi odpowiednio duży kawałek tortu, zaczyna się nim dławić. Partię zaczynają obsiadać różne stworzonka czerpiące z niej środki do przeżycia. I to one zaczynają nadawać kierunek i narzucają standardy postępowania całej organizacji. Mogą to robić, bo polskie partie nie dorobiły się zasad etyki, których umiałyby przestrzegać. Takie zasady na krótką metę przeszkadzają rządzić. Ale na dłuższą – ich brak skutecznie tę władzę odbiera.