W wyborach 32 proc. obywateli oddaje głos elektronicznie. Estończycy są przekonani, że głosowanie elektroniczne ma sens, i ich wiary nie zachwiały nawet pojawiające się ostatnio podejrzenia o ingerencję hakerów w amerykańskich wyborach. Bo ich system jest wystarczająco bezpieczny od strony technicznej – zaawansowane kodowanie i elektroniczny dowód tożsamości, który posiada każdy obywatel. Ale nawet jeśli do ataku by doszło, to zasady głosowania powodują, że ewentualne oszustwa zostaną wyłapane. Jeśli ktoś wedrze się do systemu i zagłosuje za nas, to dostaniemy potwierdzenie e-mailem. W ostateczności można pojawić się w lokalu wyborczym i w ostatnich minutach jeszcze raz zagłosować. – Elektronicznych głosów mamy 32 procent i ten odsetek będzie się na pewno zwiększał. Ale możliwość zagłosowania w lokalach wyborczych zostanie utrzymana – mówi Siim Sikkut, główny informatyk kraju (dyrektor IT w estońskim rządzie).
Wirtualne przetrwanie
Ale wybory to już zaawansowany etap cyfryzacji. Nie dlatego, że trudny technicznie, ale dlatego, że wymaga zaufania. – Na pewno cyfryzacji nie można zaczynać od wyborów elektronicznych – mówi prezydent Estonii Kersti Kaljulaid. I powtarza, że podejście estońskie jest pragmatyczne: budujemy stopniowo, krok po kroku, zaczynając od spraw mniej wrażliwych. A więc na pewno nie od zdrowia, bo przekazanie do sieci pełnej informacji o naszym stanie też wymaga zaufania do bezpieczeństwa systemu.
Tallin nie jest jednak naiwny, wie, że atak hakerów, czasem motywowany politycznie, może nastąpić. Żywa tam jest jeszcze pamięć o paraliżu informatycznym z 2007 roku, którego ślady prowadziły do Rosji. Reakcją na to jest stałe techniczne doskonalenie systemu, ale przede wszystkim cyberhigiena. Korzystający z sieci muszą stale „myć ręce", czyli nie używać oczywistych i identycznych dla różnych serwisów kodów dostępów oraz nie otwierać podejrzanych wiadomości. – Atak hakerów zawsze się rozprzestrzenia w banalny sposób – mówi Siim Sikkut.
Estończycy bardziej się boją unicestwienia fizycznego niż wirtualnego. – Cyfrowa ambasada to nasze ostateczne zabezpieczenie – mówi Sikkut. Do końca roku powstanie taka pierwsza w Luksemburgu. Rządy obu krajów zawarły porozumienie, na mocy którego Luksemburg udostępni Estonii teren na zasadach eksterytorialnych, czyli tak jak funkcjonują fizyczne przedstawicielstwa. Ale zamiast dyplomatów będą tam serwery i innego rodzaju sprzęt informatyczny. Tam będzie estońska chmura. – Państwo może zostać zaatakowane, jego terytorium najechane, ale dzięki tej chmurze w Luksemburgu będzie dalej działać – mówi główny estoński informatyk.
Bałtyckie państwo będzie istnieć nawet jeśli fizycznie zostanie unicestwione.
Jak w supermarkecie
Technologie stosowane w Estonii wcale nie należą do najnowocześniejszych, a pracujący tam inżynierowie nie są lepsi niż ich koledzy w innych krajach. Wręcz przeciwnie. Żeby usługa była powszechna i pewna, potrzebna jest jakość supermarketowa. – Technologia to tylko 20 procent. Reszta to odpowiednia strategia zarządzania, przywództwo polityczne i prawo – mówi Priit Alamae, prezes firmy Nortal realizującej projekty e-rządów na całym świecie. Wszystko zaczęło się w 2000 roku, gdy ówczesny premier Martii Laar podjął decyzję o cyfryzacji administracji.