68-letni Rouhani w swoim białym turbanie i długich szatach nie sprawia wrażenia liberała. Ale skomplikowany system wyborczy Islamskiej Republiki, w którym kandydaci muszą uzyskać akceptację Rady Ochrony Prawa i Konstytucji (zwanej potocznie Radą Strażników), z niego uczynił nadzieję zwolenników obozu reformatorskiego. Nie był to zarazem wybraniec najważniejszej osoby w państwie, religijnego przywódcy wielkiego ajatollaha Alego Chameneiego.
– To nie był najlepszy kandydat, ale najlepszy z dopuszczonych. Nawet część jego fanów wykrzykiwała na wiecach wyborczych nazwisko tego, na którego naprawdę chcieliby zagłosować, przebywającego od lat w areszcie domowym Mir-Hoseina Musawiego – mówi „Rzeczpospolitej" Mariam Mirza, dziennikarka irańska, która wyemigrowała do Niemiec i pracuje w perskiej sekcji Deutsche Welle.
Jak dodaje, Rouhani w pierwszej kadencji zanotował wielkie osiągnięcie doprowadził do zawarcia porozumienia z Zachodem (ograniczenie programu atomowego Iranu w zamian za zniesienie sankcji), i przy okazji zmienił język z wrogiego Zachodowi na bardziej dyplomatyczny.
– W drugiej będzie próbował jak najbardziej wykorzystać możliwości porozumienia. I jak sądzę, otworzyć bardziej kraj, zadbać o prawa obywatelskie i wolność słowa, bo na razie wciąż dziennikarze trafiają za kraty – podkreśla Mirza.
Frekwencja w piątkowych wyborach była wysoka, ponad 70 proc., co jeszcze podkreśla wagę zwycięstwa Rouhaniego w pierwszej turze. Zdobył 57 proc. głosów, a jego rywal, wspierany przez konserwatywne elity religijne, polityczne i wojskowe Ebrahim Raisi – 38 proc. Pozostałe głosy przypadły dwóm innym kandydatom.