– Tego rodzaju zapraszanie siebie samego to w dyplomacji bardzo niezwykłe posunięcie – skomentował to były amerykański ambasador w Rosji Michael McFaul.
Telefoniczna rozmowa, podczas której Donald Trump miał wspomnieć o przyjęciu Władimira Putina w Białym Domu – a także swojej ewentualnej rewizycie w Moskwie – odbyła się miesiąc temu. Ławrow nagle przypomniał ją obecnie. – Wychodzimy z założenia, że w czasie tej telefonicznej rozmowy prezydent Trumpa przekazał takie zaproszenie. (...) Oczywiście daliśmy znać naszym amerykańskim kolegom, że co prawda nie chcemy być nachalni, ale również i niegrzeczni, dlatego zakładamy, że prezydent Trump je skonkretyzuje – tłumaczył pokrętnie szef rosyjskiej dyplomacji.
Jednakże od czasu tej telefonicznej rozmowy wojska rosyjskiego sojusznika Baszara Asada dokonały chemicznego ataku na syryjskie miasteczko Douma, USA i sojusznicy odpowiedzieli rakietowym atakiem na Syrię, a z krajów zachodnich (w tym USA) deportowano ponad stu rosyjskich dyplomatów jako sankcję za otrucie Siergieja Skripala. W samej Rosji podkreślają teraz, że stosunki z Waszyngtonem „znalazły się w najniższym punkcie od lat 80.".
Dlatego zdziwienie wywołała nagła chęć Kremla do rozmowy z Donaldem Trumpem – tym bardziej że amerykańskiemu przywódcy mogłaby ona bardzo zaszkodzić w samym USA. Świadczy o tym choćby pozew sądowy Krajowego Komitetu amerykańskiej Partii Demokratycznej przeciw Rosji, współpracownikom Trumpa, WikiLeaks i Julianowi Assange'owi o „bezprawny wpływ na amerykańskie wybory". Komitet złożył pozew już po wypowiedziach Siergieja Ławrowa.
– Są pewne podstawy, by mówić o zaczynającym się otrzeźwieniu Moskwy – tłumaczy niezależny moskiewski ekspert ds. międzynarodowych Władimir Frołow.