Kryzys w Armenii: Ormianie walczą o demokrację

Prezydent, który przez dziesięć lat rządził krajem, przeforsował zmianę konstytucji i został premierem.

Aktualizacja: 19.04.2018 00:03 Publikacja: 17.04.2018 19:43

Rozciągnięty przed budynkiem parlamentu drut kolczasty symbolizuje kryzys polityczny w Armenii.

Rozciągnięty przed budynkiem parlamentu drut kolczasty symbolizuje kryzys polityczny w Armenii.

Foto: AFP

Sytuacja w Erywaniu coraz bardziej przypomina Kijów sprzed czterech lat. Protestujący blokują budynki rządowe, stacje metra i główne ulice armeńskiej stolicy. Po dwóch dniach starć z policją kilkadziesiąt osób trafiło do szpitali. We wtorek lokalne media donosiły o dziesiątkach zatrzymanych.

Największe protesty odbywają się na placu Francji, znajdującego się zaledwie kilkaset metrów od parlamentu. Prowadzi do niego aleja imienia radzieckiego dowódcy wojskowego Iwana Bagramiana, ale na drodze do budynku Zgromadzenia Narodowego od kilku dni stoi kilka szeregów policji, która od protestujących odgrodziła się drutem kolczastym.

Wszystko przez byłego prezydenta Armenii Serża Sarkisjana, który we wtorek został wybrany przez parlament na stanowisko premiera. Rządził Armenią przez dziesięć lat, a jego druga (i ostatnia) kadencja upłynęła 9 kwietnia. Wtedy prezydentem został były ambasador w Wielkiej Brytanii Armen Sarkisjan (nie są z jednej rodziny).

Po raz pierwszy w historii kraju głowę państwa wybierano nie w powszechnych wyborach, lecz w parlamencie. Nowy prezydent będzie pełnił funkcję jedynie symboliczne, bez prawa weta. Najważniejszą osobą w kraju jest premier i to do niego już należą obowiązki zwierzchnika sił zbrojnych. Zmian w konstytucji dokonano w trakcie referendum jesienią 2015 roku, przeforsowanego przez byłego prezydenta. Wtedy Serż Sarkisjan zapewniał Ormian, że nie zamierza obejmować fotela premiera. Jak się okazało, będzie rządził kolejne lata.

– Zmiany w konstytucji były jednym wielkim oszustwem. Władze dokonały chytrych manipulacji. Ludzie myśleli, że referendum doprowadzi do wzmocnienia demokracji, a w konsekwencji Armenia poszła w kierunku dyktatury – mówi „Rzeczpospolitej" czołowy armeński politolog Stepan Grigorian. – Wcześniej zabetonowano scenę polityczną i wyeliminowano wszystkich przeciwników. W Armenii pojawili się więźniowie polityczni. W kraju kwitnie korupcja i oligarchia – dodaje.

Szefowa erywańskiego Centrum Badań Regionu Laura Bagdasarian twierdzi, że nastroje protestacyjne w Armenii rosną od lat. Wskazuje dane lokalnego urzędu statystycznego, z których wynika, że poniżej minimum socjalnego żyje aż ponad 27 proc. mieszkańców kraju.

– Rządzących popiera jedynie około 10 proc. mieszkańców, którzy mają wielomilionowe majątki – mówi „Rzeczpospolitej" Bagdasarian. – Protestujący nie chcą dopuścić, by Armenia przeszła do autorytaryzmu takiego jak w np. w Azerbejdżanie, na Białorusi, w Kazachstanie i Rosji – dodaje.

Co ciekawie, na czele protestów w Erywaniu nie stoją liderzy opozycyjnych frakcji, lecz zwykły deputowany Nikol Paszynian. Został pobity przez policję, ale wrócił do protestujących, którzy skrzykują się w sieciach społecznościowych. We wtorek Paszynian, nawiązując do wydarzeń w Czechosłowacji w 1989 roku, ogłosił, że w Armenii rozpoczęła się aksamitna rewolucja. Zaapelował do Ormian o dołączenie do ogólnokrajowego strajku.

Protest ten, w odróżnieniu od ukraińskiego Majdanu, nie ma nic wspólnego z polityką zagraniczną Erywania. Od lat pozostaje ona niezmienna. Głównym partnerem strategicznym Armenii pozostaje Rosja. W Erywaniu tłumaczą, że w obecności rosyjskich baz wojskowych czują się bezpieczniej, biorąc pod uwagę napięte relacje z sąsiadami, Turcją i Azerbejdżanem. Z drugiej zaś strony będąca członkiem kremlowskiej Unii Eurazjatyckiej podpisała jesienią ubiegłego roku w Brukseli umowę o partnerstwie z UE.

– Unia Europejska powinna stanowczo potępić to, co się dzieje w Erywaniu – mówi Grigorian. – Dotychczas Bruksela przymykała oko na działania władz. Wszystko po to, byśmy nie uzależnili się całkowicie od Rosji. Ale jeżeli mamy iść w kierunku dyktatury, to po co nam taka Armenia.

Sytuacja w Erywaniu coraz bardziej przypomina Kijów sprzed czterech lat. Protestujący blokują budynki rządowe, stacje metra i główne ulice armeńskiej stolicy. Po dwóch dniach starć z policją kilkadziesiąt osób trafiło do szpitali. We wtorek lokalne media donosiły o dziesiątkach zatrzymanych.

Największe protesty odbywają się na placu Francji, znajdującego się zaledwie kilkaset metrów od parlamentu. Prowadzi do niego aleja imienia radzieckiego dowódcy wojskowego Iwana Bagramiana, ale na drodze do budynku Zgromadzenia Narodowego od kilku dni stoi kilka szeregów policji, która od protestujących odgrodziła się drutem kolczastym.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD
Polityka
Fińska prawica zmienia zdanie ws. UE. "Nie wychodzić, mieć plan na wypadek rozpadu"