W poniedziałek wyglądało na to, że twarde negocjacje koalicyjne pomiędzy SPD i CDU/CSU zbliżały się definitywnie do końca. Większość obserwatorów nie miała pewności, czy zakończą się sukcesem. – Uwierzę, że jest szansa na utworzenie rządu, w chwili gdy zobaczę trójkę przywódców partyjnych podpisujących tekst umowy koalicyjnej. Szanse oceniam na 60:40 – mówił „Rzeczpospolitej" prof. Werner Patzelt, politolog, jeszcze w poniedziałek po południu.
Jedno było pewne od początku – że nowy rząd nie może być prostą kontynuacją obecnego gabinetu wielkiej koalicji Angeli Merkel. Jak i to, że przełomowych pomysłów spodziewać się nie należy.
Bez rewelacji
Chyba że przyjąć za takie gotowość Niemiec do większych niż dotychczas wpłat do unijnego budżetu i utworzenie unijnego budżetu inwestycyjnego oraz zakończenie „dyktatu oszczędnościowego", jak to nazwał w poniedziałek Martin Schulz, szef SPD.
Czy też pewne rozwiązania w polityce społecznej, na które powoływać się będą socjaldemokraci jako na swój sukces i wkład w unowocześnienie kraju.
Tak więc zbudowanych ma zostać 1,5 mln nowych mieszkań, co wymaga 2 mld euro inwestycji w budownictwo socjalne. Wprowadzone mają zostać ograniczenia dla wzrostu czynszów, co ma znaczenie, bo połowa Niemców wynajmuje mieszkania. Nowe są też dodatki budowlane na dzieci w postaci 1,2 tys. euro na dziecko rocznie przez 10 lat. Zapóźnione w rozwoju sieci internetowej Niemcy zamierzają wydać 10–12 mld. euro na jej rozbudowę. Do 2025 r. każdy obywatel ma mieć prawo dostępu do szybkiego internetu. Do tego obietnica zmian w służbie zdrowia i ograniczenie wypowiadania umów pracy. W sprawach imigracyjnych jest zgoda na to, aby liczba imigrantów nie przekraczała rocznie 220 tys. osób.