W związku z toczącą się kampanią wyborczą powraca temat dochodów rosyjskich polityków. Pierwszy ze swoich dochodów rozliczył się kandydat komunistów Paweł Grudinin, dyrektor słynnego podmoskiewskiego sowchozu im. Lenina. W ciągu sześciu lat zarobił ponad 157 mln rubli (równowartość 9,5 mln zł). By ubiegać się o najwyższy urząd w Rosji, musiał – jak napisała agencja TASS – zrezygnować z pięciu rachunków w austriackich bankach i pozbyć się zagranicznych papierów wartościowych wartych 7,5 mld rubli (450 mln zł).
Podane przez rosyjską Centralną Komisję Wyborczą (CIK) informacje podchwyciły rosyjskie media. Wyjaśnień od Gudinina domaga się inny kandydat na prezydenta, nacjonalistyczny lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski. Nie z powodu wartości majątku, lecz z powodu posiadania go na Zachodzie.
Tymczasem startujący jako niezależny Władimir Putin uzbierał już ponad 700 tys. podpisów i nie zamierza się powstrzymywać, mimo że według rosyjskiego prawa CIK może przyjąć najwyżej 315 tys. Z dochodów rozliczy się, gdy oficjalnie zostanie kandydatem na prezydenta, ale z jego ubiegłorocznej deklaracji wynika, że zarabia mniej niż dyrektor sowchozu i cały swój majątek posiada na terenie Rosji. W 2016 roku tak samo jak w poprzednim zarobił 8,8 mln rubli (równowartość 520 tys. zł). Na własność ma mieszkanie, niewielką działkę, garaż i trzy samochody osobowe – Niwę i dwie Wołgi, których produkcja zakończyła się w 1970 roku.
– W ten sposób prezydent demonstruje społeczeństwu, że żyje skromnie. Tylko po to Kreml co roku publikuje te deklaracje. Ciekawe, ilu Rosjan wierzy w to, że prezydent utrzymuje się wyłącznie ze swojego wynagrodzenia – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Nikołaj Pietrow, politolog z prestiżowej moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomii.
Pod koniec października dziennikarze śledczy z międzynarodowej organizacji Organised Crime and Corruption Reporting Project (OCCRP) podliczyli, że majątek najbardziej zaprzyjaźnionych z prezydentem biznesmenów i członków jego rodziny jest wart około 24 mld dol.