"W Nigerii nie biją Nigeryjczyków tak, jak w Libii"

Nigeryjczycy, którzy docierają do Libii szukając sposobu, na przedostanie się do Europy, po trafieniu do tamtejszych ośrodków dla imigrantów są bici i wykorzystywani do niewolniczej pracy - wynika z relacji osób, które wróciły z Libii do Nigerii, z którymi rozmawiała reporterka BBC.

Aktualizacja: 04.01.2018 16:28 Publikacja: 04.01.2018 06:25

"W Nigerii nie biją Nigeryjczyków tak, jak w Libii"

Foto: AFP

Imigranci, z którymi rozmawiało BBC, po dotarciu do Libii i nieudanej próbie przepłynięcia Morza Śródziemnego, trafili do ośrodka dla imigrantów w Gharjan - ośrodek stworzono w więzieniu, a imigranci śpią w nim w celach przeznaczonych pierwotnie dla więźniów. Formalnie ośrodkiem zarządza libijskie MSW.

- Strażnicy przychodzili do naszych cel i wybierali sześć osób do ciężkiej pracy na farmach, do kładzenia cegieł - wspomina Lucky Akhanene. - Oddawali nas swoim przyjaciołom. Oni nam nie płacili. To była ciężka praca, jeśli nie pracowaliśmy szybko, byliśmy bici - dodaje.

Jak czytamy w relacji BBC o zmuszaniu do niewolniczej pracy przez strażników mówiły trzy osoby, z którymi rozmawiała reporterka.

Inni mówią o tym, że byli sprzedawani osobom, dla których potem pracowali jako niewolnicy. Jackson Uwumarogie i Felix Efe wspominają, że pewnego dnia strażnik z ośrodka dla imigrantów przyszedł do ich cel, wybrał 20 mężczyzn, założył im opaski na oczy, a następnie przekazał je komuś, kto miał zapłacić za nich ok. 1000 dinarów (735 dolarów). Mężczyznom kazano wejść do półciężarówki i wywieziono ich na farmę, gdzie zajmowali się zbieraniem cebuli i wypasem krów. Z relacji Nigeryjczyków wynika, że byli pilnowani przez uzbrojonych strażników i nigdy nie otrzymali zapłaty za swoją pracę. Z relacji Uwumarogie wynika, że jedzenie otrzymywali nieregularnie, a do picia czasem dawano im morską wodę. Po pół roku imigrantów pracujących na farmie znów załadowano na ciężarówkę, wywieziono na pustynię i porzucono. - Z pomocą Boga znaleźliśmy kogoś, kto nas uratował - wspomina Nigeryjczyk. Dzięki pomocy imigranci trafili do Trypolisu, gdzie zostali zarejestrowani przez Międzynarodową Organizację ds. Migracji i deportowani do rodzinnych krajów.

Z kolei Mac Agheyere wspomina, że po tym jak został aresztowany przez libijskie władze za nielegalną próbę przekroczenia granicy, kaucję za jego uwolnienie zapłacił pewien mężczyzna. - Wtedy myślałem, że to mój Mesjasz. Nie wiedziałem, że to zła osoba - wspomina. "Wybawca" Aghayere powiedział, że kwotę kaucji imigrant odpracuje przez miesiąc w należącej do Libijczyka myjni samochodowej. Po miesiącu imigrant porozumiał się z pracodawcą co do dalszej pracy - tym razem już za wynagrodzenie. Ale - jak się okazało po kolejnych trzech miesiącach - pracodawca nie zamierzał płacić. Kiedy Aghayere odmówił dalszego wykonywania pracy został - jak relacjonuje - pobity żelaznym prętem. - Wzięli drut kolczasty i związali mi nim ręce i nogi. Potem wrzucili mnie do samochodu i odwieźli do więzienia - mówi.

Aghayere również trafił do więzienia w Gharjan, gdzie spędził siedem miesięcy przed deportacją.

W ośrodku w Gharjan imigranci mieli otrzymywać tylko dwa posiłki - niewielką kromkę chleba rano i rozgotowany makaron wieczorem. Niektórzy przyznają, że gasili pragnienie pijąc wodę z toalety. Byli też regularnie bici.

- Bili chłopców - mówi Fatima Atewe. - Nawet w nigeryjskich więzieniach nie biją Nigeryjczyków tak, jak bili ich tam. Wiele osób umiera w Gharjan. Nocą w celach jest zimno jak w lodówce - wspomina. Fatima spędziła w Gharjan 10 dni.

Lucky Akhanene ostrzega wszystkich rodaków, by omijali Libię. - To nie jest miejsce, do którego należy się udawać. Przez większość spędzonego tam czasu zastanawiałem się, czy Libia jest z tego świata - dodaje.

Imigranci, z którymi rozmawiało BBC, po dotarciu do Libii i nieudanej próbie przepłynięcia Morza Śródziemnego, trafili do ośrodka dla imigrantów w Gharjan - ośrodek stworzono w więzieniu, a imigranci śpią w nim w celach przeznaczonych pierwotnie dla więźniów. Formalnie ośrodkiem zarządza libijskie MSW.

- Strażnicy przychodzili do naszych cel i wybierali sześć osób do ciężkiej pracy na farmach, do kładzenia cegieł - wspomina Lucky Akhanene. - Oddawali nas swoim przyjaciołom. Oni nam nie płacili. To była ciężka praca, jeśli nie pracowaliśmy szybko, byliśmy bici - dodaje.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Nowe stanowisko Aleksandra Łukaszenki. Dyktator zakładnikiem własnego reżimu
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne
Polityka
W USA trwają antyizraelskie protesty na uczelniach. Spiker Johnson wybuczany
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami