Ściany budynku biurowego opozycjonisty Henrique Caprilesa są wciąż czarne od ognia, który zapłonął tu w zeszłym tygodniu po tym, jak użyto gazu podczas demonstracji antyrządowej.
Konflikt napędzony został wydanym wobec Caprilesa zakazem kandydowania w wyborach do 2032 r. za rzekome malwersacje funduszy publicznych.
Capriles, który przegrał w ostatnich wyborach prezydenckich zaprzecza zarzutom i oskarża prezydenta Nicolása Maduro o bycie dyktatorem, który wywołuje napięcie w państwie.
Co najmniej sześć osób zostało zabitych, a 200 zostało rannych od końca marca, kiedy sąd najwyższy przejął obowiązki legislacyjne kontrolowanego przez opozycję parlamentu. Istnieje obawa, że obie strony organizujące wielkie wiece mogą doprowadzić do zwiększenia skali problemu.
Prezydent Maduro opisuje swoich przeciwników jako „faszystowskich prawicowców”. Mówi również "terroryzmie", który miałby zaszkodzić jego władzy. Co ciekawe, Maduro dostarczał w tym tygodniu broń bojówkom złożonym z cywili.