On wciąż sprawia wrażenie, jakby nie przewróciło mu się w głowie, ją coraz bardziej ciągnie w kierunku celebryctwa – była zawodniczka karate usiłuje się wykreować na guru zdrowego żywienia, występuje w telewizyjnych reklamach, widać, że lubi błyszczeć bardziej niż mąż. Państwo Lewandowscy nie tylko nie uciekają przed obiektywami reporterów, chętnie pozują, ale też sami robią sobie zdjęcia, które wrzucają do internetu. Pozwalali sobie nawet na sesje fotograficzne o lekkim zabarwieniu erotycznym.
Nie powiem, żeby mnie to zachwycało, ale w jakiś sposób rozumiem, że piłkarz, który ma jeszcze tylko kilka lat zawodowego życia, musi dbać o popularność. Bo za popularnością idą kontrakty reklamowe, dzięki którym do niemałej pensji – podobno zarabia w Bayernie 15 mln euro rocznie – dochodzą kolejne grube miliony.
Taką zapobiegliwość można tylko pochwalić, szczególnie wtedy, gdy przypomnimy sobie futbolistów, którzy w dawniejszych latach robili kariery na Zachodzie, a potem przymierali głodem gdzieś na polskiej prowincji, ucząc dzieciaki WF, a wieczorami topili smutki w wódce.
Warto jednak zadać sobie pytanie, jak daleko – w tak szczytnym celu jak zarabianie pieniędzy – można się posunąć w sprzedawaniu mediom i publiczności swojego życia prywatnego. Czy celebryci, którzy – oczywiście za opłatą – wpuszczają na swoje śluby i wesela fotoreporterów, już przekroczyli granicę przyzwoitości? Czy przekracza granicę ten, kto informuje publicznie o tym, że żona zaszła w ciążę, na stadionie w obecności 71 tysięcy widzów (nie wspominając o milionach przed telewizorami)?
Jeśli tak dalej pójdzie, to niebawem ktoś posunie się jeszcze dalej. Już czekam, aż przystojny aktor serialowy zapowie w jakimś rozrywkowym programie w telewizji, iż zaraz po wyjściu uda się do domu, aby spłodzić potomka. A za nim wyruszą paparazzi z tabloidów. Nie jestem widzem tego typu celebryckich programów, więc może mi umknęło, że i tę granicę już przekroczyliśmy.