Brexit szansą na zjednoczenie Irlandii

Wciąż nie jest znana przyszłość Ulsteru po zbliżającym się rozwodzie Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Jednak już teraz wiadomo, że obudził on uśpione na Zielonej Wyspie przez ostatnie 20 lat demony konfliktów religijnych i klasowych.

Aktualizacja: 09.12.2017 12:08 Publikacja: 07.12.2017 23:01

Pokój na Irlandii to zasługa Porozumienia Wielkopiątkowego z 1998 r. Po raz pierwszy w historii rząd

Pokój na Irlandii to zasługa Porozumienia Wielkopiątkowego z 1998 r. Po raz pierwszy w historii rząd w Dublinie uznał wtedy, że Irlandia Północna jest częścią Zjednoczonego Królestwa.

Foto: Getty Images, Carlos Sanchez

Jim Rodgers nie mógł powstrzymać oburzenia. – Większość mieszkańców naszego miasta nigdy nie zgodzi się, aby marnować w taki sposób środki publiczne – grzmiał kilka tygodni temu były burmistrz Belfastu. Suma jest niewielka, ale symbol dla unionistów – takich, jak Rodgers, ogromny.

W lipcu wspólnota mieszkańców Ormeau Road przeznaczyła 5 tysięcy funtów na mural upamiętniający siostry Corr, które w lipcu 1916 r. brały udział w powstaniu wielkanocnym w Belfaście przeciwko Brytyjczykom, podczas gdy ich bracia walczyli w bitwie pod Sommą i w końcu zginęli w obronie imperium przeciw Niemcom.

Na wysokiej na dwa piętra ścianie widać trzech mężczyzn w brytyjskich mundurach otaczających dwie młode kobiety – symbol niezwykle złożonego stosunku Irlandczyków do Zjednoczonego Królestwa, a może i znak, że pojednanie między Irlandczykami i Brytyjczykami jest jednak możliwe. – Ale to nie jest czas na pojednanie. Ono wymaga siły, pewności siebie z obu stron. Dziś zaś w Irlandii Północnej dominuje strach – mówi „Plusowi Minusowi" Andrew Gilmore, wicedyrektor Irlandzkiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IIEA) w Dublinie.

Mural przy Ormeau Road znajduje się kilkaset metrów od ratusza Belfastu – zbudowanej za panowania królowej Wiktorii ogromnej, pompatycznej budowli, która od pokoleń jest symbolem brytyjskiego panowania na tych ziemiach.

„Belfast Telegraph", dziennik zdecydowanie sprzyjający Londynowi, opublikował dynamiczną mapę miasta z podziałem na dzielnice katolickie (zielone) i protestanckie (czerwone). Z dekady na dekadę widać, jak obszar czerwony kurczy się, ustępując pod naciskiem zielonej fali. Dziś stolica i największe miasto Irlandii Północnej (350 tys. mieszkańców) jest w 49 proc. zamieszkałe przez katolików, podczas gdy liczba protestantów spadła do 42 proc. I, jak przyznają autorzy materiału, ta różnica będzie się raczej pogłębiać, bo ludność katolicka jest młodsza i ma więcej dzieci, podczas gdy protestancka – systematycznie się starzeje. Właśnie dlatego mural przy Ormeau Road jest przyjmowany przez unionistów tak niechętnie – jako symbol nie pojednania, ale „inwazji" Irlandczyków, która w końcu może doprowadzić do zjednoczenia Zielonej Wyspy. Tym bardziej zmiana składu ludności na korzyść katolików nie ogranicza się do Belfastu, ale jest bardzo wyraźna w całej Irlandii Północnej. Właśnie dlatego po ostatnich, przeprowadzonych w marcu wyborach do parlamentu regionalnego radykalnemu, nacjonalistycznemu ugrupowaniu irlandzkiemu Sinn Féin brakowało już tylko jednego deputowanego do uzyskania absolutnej większości.

Zgoda, której nie było

Po dziesiątkach lat starć, które spowodowały przeszło 3,5 tys. ofiar śmiertelnych, obie strony zawarły w 1998 r. Porozumienie Wielkopiątkowe. To dokument pełen świadomych niedopowiedzeń i chwiejnych kompromisów.

Po raz pierwszy w historii rząd w Dublinie uznał w nim, że Irlandia Północna jest częścią Zjednoczonego Królestwa. W zamian Londyn obiecał jednak, że kiedy większość mieszkańców prowincji będzie chciała zjednoczenia wyspy, zorganizuje w tej sprawie referendum i uzna jego wynik. Ustalono także, że każdy mieszkaniec Irlandii Północnej będzie mógł mieć obywatelstwo brytyjskie, irlandzkie lub oba naraz i nie wpłynie to na jego prawa. Zaś w ramach poszerzenia autonomii prowincji część spraw miała być wspólnie rozstrzygana przez Belfast i Dublin.

W tamtym czasie takie zobowiązania nie wydawały się ani dla Irlandii, ani dla Wielkiej Brytanii tak ryzykowne jak dziś. Był to okres wielkiego optymizmu, może wręcz pojednania między oboma narodami. Wydawało się, że granice w ogóle za chwilę nie będą miały znaczenia – mówi „Plusowi Minusowi" Ian Bond, dyrektor w Center for European Reform (CER) w Londynie.

20 lat później małżeństwa mieszane wciąż należą jednak do rzadkości, katolicy i protestanci mieszkają w swoich dzielnicach i posyłają dzieci do katolickich lub protestanckich szkół. Nie ma mowy o pojednaniu. Podczas gdy Republika Irlandii, mimo kryzysu, przeżyła prawdziwy cud gospodarczy i dziś jest najbogatszym po Luksemburgu krajem Unii (177 proc. średniej dochodów Wspólnoty na mieszkańca), Irlandia Północna pozostała jedną z najbiedniejszych prowincji Wielkiej Brytanii (78 proc. średniej europejskiej). – Dla protestantów, którzy postrzegają się jako spadkobiercy imperium, jest to psychologicznie trudna do zaakceptowania sytuacja. Tym bardziej że w samym Belfaście katolików stać na coraz więcej, posyłają dzieci do coraz lepszych szkół, wspinają się po drabinie społecznej – mówi Andrew Gilmore.

Nikt nie jest jednak bardziej odpowiedzialny za zatrzymanie procesu pojednania między katolikami i protestantami w Irlandii Północnej w ostatnich latach niż David Cameron. Choć nie zostało to jasno napisane, sygnatariusze Porozumienia Wielkopiątkowego zakładali, że tak Republika Irlandii, jak i Zjednoczone Królestwo na zawsze pozostaną w Unii Europejskiej. To dzięki temu długa na 500 kilometrów granica, która oddziela sześć północnych hrabstw od reszty wyspy, mogła rzeczywiście pozostać niewidoczna, a prawa obywateli Irlandii czy Wielkiej Brytanii mieszkających w Ulsterze – równe.

Cameron nie zdawał sobie sprawy z możliwych konsekwencji własnych działań. Ogłaszając referendum w sprawie pozostania kraju w Unii, był przekonany, że bez trudu wygra to głosowanie, a jednocześnie raz na zawsze zmarginalizuje zarówno antyeuropejską frakcję Torysów, jak i Partię Niepodległościową Zjednoczonego Królestwa.

23 czerwca 2016 r. większość Brytyjczyków poparła wyjście z Unii, ale w samej Irlandii Północnej 56 proc. mieszkańców było za pozostaniem we Wspólnocie. Gdy w tą czwartkową noc ogłoszono wynik głosowania, w jednej chwili dwie dekady procesu zabliźniania irlandzko-brytyjskich ran poszło na marne. Do tej pory oba narody dzieliła tragiczna historia, XIX-wieczny głód, który zabił 1/3 mieszkańców Wyspy i równie wielu zmusił do emigracji, a także trudna walka o niepodległość po I wojnie światowej. Teraz doszła do tego zupełnie odmienna wizja przyszłości: w zjednoczonej Europie i poza nią.

Powrót radykałów

Dziewięć miesięcy później, w wyniku wyborów do parlamentu regionalnego w Belfaście Ulsterska Partia Unionistyczna, Laburzyści i Partia Socjaldemokratyczna, a więc umiarkowane siły, które próbowały forsować pojednanie, zostały zmarginalizowane. Jednocześnie nastąpił wielki powrót z jednej strony Sinn Féin, a z drugiej Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP), dwóch radykalnych partii, których wizji nie da się pogodzić. Sinn Féin od dawna walczyła o zjednoczenie obu Irlandii.

Jej lider, Gerry Adams, który przez 20 lat należał do siedmioosobowej rady terrorystycznej Prowizorycznej Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), a w 1984 r. omal nie zginął z rąk unionistów, już dopiął swego, choć na razie tylko w świecie wirtualnym. Zamieszczona w internecie informacja o siedzibie partii w Belfaście jest uzupełniona dopiskiem „Irlandia". To sygnał, że Porozumienie Wielkanocne jest tylko stanem przejściowym, złem koniecznym przed ostatecznym zjednoczeniem Wyspy. Właśnie dlatego żaden z siedmiu deputowanych Sinn Féin wybranych do Izby Gmin nigdy nie pojawił się w Londynie. Wolą nie mieć żadnego wpływu na politykę Wielkiej Brytanii nawet w tych trudnych czasach, niż złożyć przysięgę na ręce królowej.

22 lata młodsza od Adamsa Arlene Foster, liderka DUP, także przeszła wiele. Jej ojciec, policjant służący brytyjskiej koronie, został zamordowany na rodzinnej farmie przez IRA. Arlene podzieliłaby niedługo później jego los, gdyby nie łut szczęścia: bomba w autobusie, którym jechała, została podłożona kilka rzędów przed nią.

Między Adamsem i Foster nie ma żadnej możliwości porozumienia. Dlatego bardzo szybko okazało się, że zbudowanie większości w parlamencie regionalnym nie jest możliwie i rząd w Londynie przejął bezpośrednią kontrolę nad prowincją.

W lutym tego roku spytałem ówczesnego irlandzkiego premiera, Endę Kenny, czy sposobem na spełnienie oczekiwań większości mieszkańców Irlandii Północnej i pozostania w Unii nie byłoby zjednoczenie Wyspy. Kenny się z tym zgodził, ale podkreślił jednocześnie, że zjednoczenie jest zadaniem długofalowym.

– Irlandzka konstytucja już od lat 20. XX wieku zawiera zapis o zjednoczeniu Irlandii. Również w Porozumieniu Wielkopiątkowym, w którym również jest formuła dopuszczająca możliwość zjednoczenia, ale za zgodą zarówno mieszkańców Irlandii Północnej, jak i Republiki Irlandii wyrażoną w głosowaniu. W takim przypadku Londyn zobowiązał się do respektowania wyniku głosowania. Chcemy włączyć podobne rozwiązanie do porozumienia o brexicie. Gdyby zjednoczenie nastąpiło, powinno zostać wprowadzone w życie, tak samo jak wtedy, gdy Niemcy Zachodnie włączyły landy wschodnie, bez odrębnych negocjacji akcesyjnych z Unią – powiedział „Rz" ówczesny premier.

W Republice Irlandii zwolennicy zjednoczenia od dawna stanowili większość. W sondażu przeprowadzonym przez nadawców publicznych Wielkiej Brytanii i Irlandii, BBC i RTE, latem tego roku 67 proc. pytanych opowiadało się za takim rozwiązaniem. Jednak w Ulstrze tę opcję wybrało już tylko 45 proc. ankietowanych. – Społeczność Irlandii Północnej jest podzielona wzdłuż linii etnicznych, religijnych. To demografia bardziej niż cokolwiek innego rozstrzyga o poparciu dla zjednoczenia Wysp – uważa Andrew Gilmore.

– Theresa May co prawda zapowiedziała już, że Wielka Brytania wyjdzie zarówno z unii celnej, jak i ze wspólnego rynku, ale jednocześnie zapewniała, że na granicy między Irlandią Północną a Republiką Irlandii nie zostaną wprowadzone kontrole. Dziś wiadomo, że to niemożliwe, a zapewnienia May były tylko zasłoną dymną. Dlatego poparcie dla zjednoczenia Wyspy także w Ulsterze może teraz szybko wzrosnąć – mówi Ian Bond.

Tak właśnie stało się w Katalonii, gdzie z badań samego rządu regionalnego wynika, że jeszcze w 2010 r. tylko kilkanaście procent mieszkańców prowincji chciało niepodległości. Wszystko zmienił kryzys, a także odmowa konserwatywnego rządu Mariana Rajoya podjęcia negocjacji z Barceloną na temat większej autonomii: liczba zwolenników rozwodu z Hiszpanią wzrosła czterokrotnie do blisko 50 proc., co spowodowało największy kryzys polityczny w kraju od śmierci Franco.

Kto ma mocniejsze karty

W Londynie woli kompromisu także nie ma, bo premier May niespodziewanie stała się zakładnikiem Arlene Foster i jej traumy po zabiciu ojca przez IRA. Premier niefortunnie zwołała na 8 czerwca przedterminowe wybory do Izby Gmin, w których zamiast umocnić większość dla Torysów – straciła ją. Dziś konserwatyści utrzymują się u władzy tylko dzięki poparciu w parlamencie 10 deputowanych DUP. Ale cena, jaką za to płacą, jest wysoka. Składa się na nią nie tylko miliard funtów obiecanych Irlandii Północnej, ale przede wszystkim odrzucenia jakichkolwiek ustępstw wobec Dublina.

Pod koniec listopada szef irlandzkiego MSZ Simon Coveney zaproponował rozwiązanie, które sami Brytyjczycy wymyślili dla Hongkongu: jeden kraj, ale dwa systemy. Zgodnie z tą koncepcją Irlandia Północna miałaby pozostać częścią Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie należeć do wspólnego rynku. Granica celna między Unią i Zjednoczonym Królestwem przebiegałaby wówczas przez środek Morza Irlandzkiego.

Jednak DUP natychmiast uznało to za krok w kierunku oddzielenia Ulsteru od reszty Zjednoczonego Królestwa i w perspektywie – zjednoczenia całej Wyspy. I zmusił rząd May do odrzucenia tej propozycji. – Rozumiemy, że Unia Europejska chce utrzymać integralność wspólnego rynku i unii celnej. Ale to nie może się odbywać kosztem konstytucyjnej i gospodarczej integralności Wielkiej Brytanii – stwierdził główny negocjator ze strony Londynu, David Davis.

May nie może lekceważyć Foster, gdyż, jak wskazują sondaże, w razie kolejnych, przedterminowych wyborów Torysi mogą stracić władzę na wiele lat. Coraz gorsza sytuacja gospodarcza kraju i brak jasnej strategii negocjacji z Brukselą powodują bowiem, że rośnie liczba Brytyjczyków, którzy postrzegają brexit jako kardynalny błąd i chcą rozliczyć za niego Torysów. Zdaniem YouGov 64 proc. pytanych uważa, że May nie potrafi negocjować z Brukselą, a 53 proc. – że nie należało wychodzić z Unii.

– W tej skomplikowanej grze także unioniści z Ulsteru ryzykują jednak dużo. Owszem, dalsze osłabienie May może doprowadzić do „rewolucji pałacowej" i przejęcia teki premiera przez Borisa Johnsona i jego obóz zwolenników twardego rozwodu z Unią. Dla DUP byłoby to rozwiązanie idealne. Ale za mocno naciskają oni na May, Foster może też przestrzelić, doprowadzić do nowych wyborów i przejęcia władzy przez lidera Laburzystów Jeremy'ego Corbyna, który od zawsze był zwolennikiem pójścia na rękę Irlandczykom – ostrzega Ian Bond.

Irlandzki premier Leo Varadkar zapowiedział, że na szczycie przywódców państw Unii 14 grudnia „będzie grał twardo". To moment, w którym ma on najmocniejsze karty. Wielka Brytania musi na gwałt uzyskać w Brukseli zgodę na przejście do „drugiego etapu negocjacji", czyli rozpoczęcia rozmów o przyszłych stosunkach z Unią. Inaczej nie uda się wynegocjowąć i ratyfikować takiego porozumienia przed planowaną datą brexitu, czyli 29 marca 2019 r. Już teraz największe banki w Londynie i koncerny działające w Zjednoczonym Królestwie szykują plany awaryjne, które, jeśli nie będzie postępu w negocjacjach, mają zacząć realizować na wiosnę. To może wywołać panikę, która zachwieje brytyjską gospodarką. Jednak zgoda na przejście do drugiego etapu negocjacji wymaga jednomyślności – Irlandia ma tu prawo weta. Później w rokowaniach decyzje będą podejmowane kwalifikowaną większością głosów.

Zdecydują emocje

Ale Varadkar również może się przeliczyć. Brak porozumienia w sprawie brexitu będzie przecież oznaczał, że na granicy między Irlandią Północną i Republiką Irlandii zostaną wprowadzone kontrole najsurowsze z możliwych. Skoro po obu stronach linii demarkacyjnej wszystko będzie różne, od norm sanitarnych po zasady pomocy państwa i technicznych norm produktów, sprawdzać trzeba będzie wszystko. Zaś stawki celne skoczą średnio do 30 proc., natychmiast zabijając większość biznesów, które bazują na wymianie między obiema częściami Wyspy.

To oznaczałoby koniec irlandzkiego cudu gospodarczego. 80 proc. eksportu Irlandii najpierw trafia do Wielkiej Brytanii, z czego 2/3 później jest reeksportowanych do kontynentalnych krajów Unii – mówi Andrew Gilmore.

Obie strony wolą więc na razie trzymać się dwuznacznych formuł. 4 grudnia po spotkaniu w Brukseli z szefem Komisji Europejskiej Jeanem-Claude'em Junckerem i przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem, Theresa May zapewniała, że kompromis pozwalający na przejście do drugiej fazy negocjacji „jest w zasięgu ręki". Zdaniem brytyjskich źródeł rządowych, zamiast forsowanej do tej pory przez Dublin formuły o „braku różnic prawnych" (no divergence) po obu stronach granicy zapisano by zasadę „ciągłego regulacyjnego dostosowania" (continued regulatory alignment) przepisów obowiązujących w Irlandii Północnej do regulacji unijnych.

To nie są już jednak czasy, gdy jak w Porozumieniu Wielkopiątkowym dwuznaczne formuły wystarczą, aby rozwiązać problem. Każdego miesiąca samochody i ciężarówki blisko dwa miliony razy przekraczają irlandzką granicę i jeśli okaże się, że Wielka Brytania ma jednak inne przepisy niż te obowiązujące na wspólnym unijnym rynku, natychmiast wznieci to wśród Irlandczyków bunt. .

Najbardziej nieprzewidywalne są emocje, jakie wybuchają z coraz większą siłą po obu stronach. – Zamknij mordę i wreszcie dorośnij! Nie pamiętasz, kto w 2010 r. uratował twój kraj przed bankructwem – apelował kilka dni temu do premiera Varadkara brytyjski „The Sun". Bulwarówka Ruperta Murdocha w ubiegłym roku odegrała kluczową rolę w zwycięstwie w referendum zwolenników brexitu. Teraz z równą pasją zaangażowała się w ostateczne skłócenie Irlandczyków i Brytyjczyków. Niestety, wiele wskazuje na to, że i to może jej się udać.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jim Rodgers nie mógł powstrzymać oburzenia. – Większość mieszkańców naszego miasta nigdy nie zgodzi się, aby marnować w taki sposób środki publiczne – grzmiał kilka tygodni temu były burmistrz Belfastu. Suma jest niewielka, ale symbol dla unionistów – takich, jak Rodgers, ogromny.

W lipcu wspólnota mieszkańców Ormeau Road przeznaczyła 5 tysięcy funtów na mural upamiętniający siostry Corr, które w lipcu 1916 r. brały udział w powstaniu wielkanocnym w Belfaście przeciwko Brytyjczykom, podczas gdy ich bracia walczyli w bitwie pod Sommą i w końcu zginęli w obronie imperium przeciw Niemcom.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami