Gdy w 1953 roku zmarł Józef Stalin, na jego pogrzeb przyszedł milion ludzi i był taki tłok, że podobno kilkaset osób zadeptano na śmierć. Niektórzy uważali, że był to znak głębokiej żałoby, wyraz tragicznej solidarności w obliczu nieszczęścia. Korespondenci zachodni wskazywali na wielką miłość narodu sowieckiego do Stalina i zastanawiali się, co też teraz będzie z tym biednym, osieroconym ludem, który stracił ojca. Niektórzy jednak mówili, że tłumy były na tym pogrzebie głównie po to, by się przekonać, że Stalin naprawdę nie żyje, że tyran odszedł.
Bardzo trudno jest odczytać nastrój tłumu w państwie totalitarnym, ale wiemy też, że taki nastrój może się gwałtownie zmienić. Warto przypomnieć sobie filmy z ostatniego przemówienia Ceausescu: wódz mówi, tłum klaszcze, ktoś wyłącza głos, ktoś inny krzyczy w tłumie, słychać strzały – kilkanaście godzin pokazywano już w telewizji zmasakrowane zwłoki Ceausescu i jego małżonki.
Pochwały tygrysa
Od śmierci Fidela Castro komentatorzy prześcigają się w zgadywaniu nastrojów Kubańczyków. Zagadywani do kamery wszyscy mówią o wielkiej stracie, a i poza Kubą wielu polityków mówi o wielkości jednego z najbardziej krwawych i brutalnych dyktatorów komunistycznych.
Czytaj także:
Po prawie sześćdziesięciu latach i tonach opublikowanych źródeł są jeszcze ludzie, którzy widzą w Castro młodego, przystojnego, energicznego Dawida, który kamieniem z procy zabił Goliata, nie zaś człowieka, który wprowadził dyktaturę bolszewicką tymi samymi krokami i w tym samym tempie co sami bolszewicy.
Najpierw była pierwsza fala emigracji najbogatszych, którzy uciekali, zostawiając majątek, potem czerwony terror, w czasie którego dokonywano publicznych egzekucji i skazywano „wrogów ludu" na dziesięciolecia w więzieniu. Wśród „wrogów ludu" dużo było towarzyszy broni Castro, którzy kwestionowali jego politykę. Jeden z towarzyszy broni – Che Guevara – nie tylko nie kwestionował, ale starał się rozszerzyć rewolucję na inne kraje Ameryki Środkowej i Południowej.