Tak właśnie powiedział, informując o rocznicowym marszu ponad politycznymi „swarami", marszu wszystkich ku czci niepodległości.
Słuchając tych słów, przypomniałam sobie pewne małe dziecko w skandującym tłumie. Przez wiele lat dostawałam zaproszenia na 11 listopada i w towarzystwie przedstawicieli kół rządowych mogłam uczestniczyć w uroczystościach na placu Piłsudskiego w Warszawie. Potem wszyscy zaproszeni udawali się do Pałacu Prezydenckiego. Zanim wystąpiłam z Komitetu Poparcia dla Bronisława Komorowskiego, razem z prezydentem i członkami rządu szłam po czerwonym dywanie, który prowadził do Pałacu.
Tam też co roku trzeba było przejść szczególny chrzest bojowy, czyli wytrzymać krzyki tłumu, a zwłaszcza słowo „hańba". Ktoś, kto, jak ja, czuje się patriotą i myśli w kategoriach dobra ojczyzny, czuje się jak na torturach, gdy jest obrzucany słowem „hańba". Myślałam zresztą wtedy nie tyle o sobie, ile o idących obok politykach, którzy realizują plany dla Polski, według swojego pojęcia patriotyzmu. Można wątpić w słuszność tych planów, ale na „hańbę" nie zasłużyli.
Kiedyś w pierwszym rzędzie ludzi wołających: „hańba" zobaczyłam małego chłopca. Dla dzieci świat jest podzielony na złych i dobrych, a więc oczywiste musiało być dla niego, że czerwonym dywanem przechodzą ci źli, najgorsi z najgorszych.
Potem wybory wygrał PiS, a dziecko trochę podrosło. Całkiem możliwe, że znowu znalazło się w tłumie, który słuchał przemówienia Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Konstytucyjnym w trzydziestą czwartą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Ze słów prezesa dziecko mogło zrozumieć, że wygrało dobro, a zło zostanie potępione. Tym razem padły znacznie prostsze epitety niż „hańba". Usłyszeliśmy rymowankę: „Cała Polska z Was się śmieje / komuniści i złodzieje".