Historia małyszomanii: Jak Adam Małysz doszedł od skoków do dyrektoriatu

Kiedyś był sprawcą małyszomanii, teraz wraca do skoków jako dyrektor. Jego historia była jak bajka: prosty luterski synek – określenie autorstwa Jerzego Pilcha – został bohaterem narodowym.

Aktualizacja: 23.02.2017 10:00 Publikacja: 22.02.2017 23:01

Historia małyszomanii: Jak Adam Małysz doszedł od skoków do dyrektoriatu

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

23 lutego 2001 Adam Małysz zdobył złoty medal w konkursie na normalnej skoczni podczas Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym w fińskim Lahti. W związku z tym przypominamy tekst o "Orle z Wisły", który ukazał się w "Plusie Minusie" z listopada 2016 roku.

Czy zima znowu będzie nasza? Za tydzień rusza Puchar Świata w skokach narciarskich, pierwszy konkurs odbędzie się w fińskim Kuusamo. Adam Małysz wraca w nowej roli, jako dyrektor koordynator kadr narodowych skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim. Kiedy jeszcze skakał, mówił o planach na emeryturę tak: „Nie mam jeszcze pomysłu na to, co będę robił, gdy zawieszę narty na kołku. Jedno jest pewne: w pierwszym okresie sportowej emerytury nie chcę mieć ze skokami nic wspólnego". Możemy uznać, że ten pierwszy etap minął, Małysz zajmował się rajdami, zresztą też z pewnymi sukcesami, i teraz wraca do tego, na czym zna się najlepiej. Jest więc okazja, żeby przypomnieć mistrza i powspominać jego sukcesy.

Tak się składa, że niedawno ukazała się w Polsce książka Oty Pavla „Bajka o Rašce i inne reportaże sportowe". Autor zmarł dawno, w 1973 roku, przeżywszy ledwie 43 lata. Zmagał się z chorobą psychiczną, cyklofrenią, jak wtedy mówiono, albo chorobą dwubiegunową, jak byśmy powiedzieli dzisiaj. Pisał o sporcie, bo kochał sport, pracował w radiu, pisał dla gazet, ale to, jak pisał, było wyjątkowe, nieporównywalne z innymi sportowymi tekstami. Sukcesy zmarłego przed czterema laty skoczka narciarskiego Jiři Raški, którego losy opisał w „Bajce", przypadły na igrzyska w Grenoble w 1968 roku.

Piszę tutaj o tej książce, gdyż jest znakomita, ale również dlatego, że tytułowa historia wybitnego, najlepszego w historii naszych południowych sąsiadów skoczka ma zaskakująco dużo punktów wspólnych z historią naszego mistrza. To, co sobie i nam wyskakał Małysz, też było jak bajka. A zaczęło się niepozornie. „Zima tego roku wcześnie zawitała w Beskidy, było ponad 20 cm śniegu i lekkie przymrozki" – tak o dniu narodzin Adama Małysza opowiadał jego wujek i trener Jan Szturc. Szczęśliwy ojciec, czyli Jan Małysz, który – co ciekawe – urodził się w tym samym dniu, 3 grudnia, 30 lat wcześniej, zaprosił najbliższych do restauracji na poczęstunek. Zagrała muzyka i skoczne dźwięki porwały gości do tańca. Okazało się jednak, że biesiadnicy mają tylko jedną parę odpowiednich do tego celu butów, reszta filcowego obuwia nie nadawała się, by ruszyć na parkiet. – Ta jedna para butów cieszyła się tego wieczoru ogromnym powodzeniem – wspominał wujek Adama. I tak radowali się z narodzin chłopca, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo rozsławi nazwisko nie wyłącznie w okolicy, nie tylko w Polsce nawet, ale i bez przesady na całym świecie.

Na śledziowych grzbietach

Mały Jiři Raška – czytamy w „Bajce" – sprawił sobie narty w taki sposób: „Od kramarza Bartonia przytargał beczkę po solonych śledziach. Pachniała dalekimi podróżami i srebrnymi rybkami, które jak strzały mkną po morzu i wyskakują nad fale. Usiadł na kamieniu przed beczką, poślinił palec i zebrał sól ze środka. Oblizał beczkę z każdej strony, potem przyłożył jej prawym sierpowym, a ona rozsypała się na części. I nagle Jiřka miał już mnóstwo nart. Wybrał dwie deski, ostrugał je kozikiem i przymocował do butów rzemieniem i sznurkiem. Posmarował je zjełczałym masłem i wybrał się na kopce".

 

Adam nie musiał się tak trudzić, bo narty towarzyszyły mu od małego. Wujek Janek (Szturc) startował kiedyś w kombinacji norweskiej i przechowywał narty w domu, w którym mieszkał chłopak. Tradycje narciarskie w rodzinie sięgały zresztą dalej – przed wojnę jeszcze, kiedy to dziadek Jana Szturca, a pradziadek Adama, Andrzej Szturc zbudował na Groniu skocznię narciarską o punkcie konstrukcyjnym K50, z rozbiegiem, który opierał się na drewnianej konstrukcji i wieżą sędziowską, która stała jeszcze w latach 50. Wyprzedzając nieco chronologię zdarzeń, wspomnijmy tutaj, że wujek Jan będzie przez całą karierę ważną dla Adama osobą. Kiedy mistrzowi nie szło, a i tak bywało, przyjeżdżał do Wisły i to wujka prosił o poradę i wspólny trening. „Kiedy kadrę trenował jeszcze Pavel Mikeska, ja – w konspiracji, pod jakimś pretekstem – nie pojechałem na zgrupowanie kadry i ćwiczyłem w Wiśle pod okiem Jana. Wiedziałem, że jest źle i tylko trening z wujkiem może mi pomóc. I pomógł" – wspominał Małysz. Apoloniusz Tajner i kolejni trenerzy – Heinz Kuttin, Hannu Lepisto, Łukasz Kruczek – zgadzali się na treningi z wujkiem, Adam nie musiał już – jak za despotycznego Mikeski – działać w konspiracji. A jak było u Raški? „Przy skakaniu doradzali mu krewni, brat cioteczny Bartoś i stryj Rudolf. Sami byli znakomitymi skoczkami, zwłaszcza stryjek Rudolf, który skakał jeszcze na skoczni na Pustevnach i był uczestnikiem Pucharu Tatr". A więc tu wujek Jan, tam stryjek Rudolf, wychodzi na to, że jak trwoga, to do wuja.

Czteroletni ledwie Adam zbudował z kolegami skocznię, na której podobno można było skoczyć 10 metrów. Dwa lata później trenował już w klubie KS Start w Wiśle, gdzie jego ojciec pracował jako kierowca. Pierwszym skokiem na skoczni K17 przyszły mistrz dostarczył kolegom rozrywki. Miał na nogach buty o parę numerów za duże, bo nie było mniejszych. Skoczył, wylądował, narty mu się rozjechały na boki, wypadł z tych wielkich butów, które razem z nartami odjechały, podczas gdy on został na śniegu w skarpetach. Musiało to wyglądać pociesznie. Kto by wtedy pomyślał, że będą o nim kiedyś mówić „Orzeł z Wisły". Ale otrzepał się, włożył buty, zabrał narty i poszedł dalej skakać. Takie były trudne początki.

I potem też nie od razu było łatwo. Pierwsze wyniki – takie sobie. Pierwsze jaskółka zapowiadająca wiosnę – w 1993 roku, mistrzostwa Polski juniorów, skocznia Skalite w Szczyrku, trzecie miejsce. Kolejny rok to przełom – mistrzostwo Polski, pierwsze występy w kadrze narodowej. W kolejnych latach wyniki różne, ale nie rewelacyjne, nie takie, które by wskazywały, że kiedyś będzie najlepszy. Igrzyska olimpijskie w Nagano w 1998 roku tragiczne, sam wspominał później, że mógł tam być przedskoczkiem, a nie olimpijczykiem. Skończył gdzieś w szóstej dziesiątce.

Ma wtedy skakania dość. Myśli, żeby to rzucić i wziąć się za porządny zawód, którego się wyuczył. Orłem w szkole nie był. Nie był też chuliganem, nie wagarował, ale uczył się przeciętnie (maturę zrobi później, już po osiągnięciu sportowych sukcesów). Więc po podstawówce poszedł się uczyć na dekarza, chociaż właściwie to miał być mechanikiem samochodowym. Ojciec załatwił mu szkołę w Ustroniu, ale na dwa miesiące przed rozpoczęciem roku szkolnego majster-mechanik oświadczył mu, że jednak nie ma dla niego miejsca. Więc trafił pod skrzydła innego majstra i do innej branży – i tak wyuczył się na dekarza. Mówił, że dobrze wspomina ten okres, że zostało mu sporo wiedzy na ten temat i że poradziłby sobie w zawodzie. Więc taka myśl zaświtała w głowie po nieudanym sezonie. Chwała Bogu, postanowił dać sobie jeszcze szansę z tym skakaniem. Jiřka, starszy kolega z Czech, wyuczył się swego czasu na ślusarza.

Mistrz

Sukcesy przyszły niespodziewanie. Przez trzy kolejne sezony był królem nart, niektórzy pisali, że też ostatnim królem Polski, ale po kolei. Najpierw zaliczył fenomenalny sezon 2000/2001, w którym wygrał Turniej Czterech Skoczni, potem srebro i złoto na mistrzostwach świata w Lahti (2001) i wreszcie odebrał Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji końcowej Pucharu Świata. Wygrał w tamtym sezonie 11 konkursów. Kryształową Kulę zdobywał również w dwóch kolejnych sezonach. Z mistrzostw świata w Predazzo (2003) przywiózł dwa złota. Przez te trzy sezony wygrywał konkursy seryjnie, zdominował rywalizację na narciarskich skoczniach, nie dawał rywalom szans. Wygrał wszystko poza olimpijskim złotem – nie udało się w Salt Lake City, Turynie ani Vancouver (w sumie przywiózł z igrzysk trzy srebra i brąz). Kryształową Kulę zdobył jeszcze w 2007 roku, wygrywał też wtedy kolejne złoto na mistrzostwach świata (Sapporo).

Sukcesy Raški (złoto i srebro na igrzyskach w Grenoble 1968) robiły wielkie wrażenie: „Malarz i redaktor Ota Maśek niemal mdleje, fotoreporter Jarda Skala przestaje fotografować, trener Remsa chłodzi twarz śniegiem, a piszczący Norweg Wirkola przestaje piszczeć". Ale co to przy Małyszu? Komentator radiowy Tomasz Zimoch odleciał razem z Małyszem: „Kapitalny skok, pobudził niedźwiedzie, niedźwiedzie zaczynają ryczeć, budzą się ze swoich gawr, jakby tuwimowe radio, ptaki zaczynają śpiewać: Adaś, taś, taś, taś. (...) Jak on tam sterował, jak boeing albo airbus, i wreszcie lądował jak jastrząb na zwierzynę, tak on na te 137 metrów" – krzyczał po pierwszej serii na igrzyskach w Vancouver. A po drugiej serii, kiedy Adam zapewnił sobie srebro, podsumował: „Przeskoczył do naszych domów, przeskoczył do naszych serc, przeskoczył do naszej krwi. Tak jak piękna kobieta oślepia nas, mężczyzn, tak Małysz oślepił nas wspaniałymi skokami". Strach pomyśleć, co by mówił Zimoch, gdyby Małysz zdobył złoto, ale – może na szczęście – Simon Ammann był na tamtej olimpiadzie poza zasięgiem.

Palma nie odbiła Małyszowi nigdy. Jiři Raška „był nieśmiały, bo za towarzyszy miał milczący las i górskie ostępy". A Adam Małysz? Może to była kwestia domu, wychowania? Wychowała go, a także jego siostrę oraz kuzynów, głównie babcia, bo rodzice bardzo dużo pracowali. Mama w domu towarowym, ojciec często wyjeżdżał, bo woził zawodników na zawody oraz zgrupowania. „Do dzisiaj pamiętam ciężką rękę ojca, którą karał mnie, gdy coś nabroiłem" – wspominał Adam. Ale zaraz dodawał, że to było dla jego dobra, że dom wspomina ciepło, o rodzicach zawsze mówił z szacunkiem.

Za popularnością nie przepadał, nie był gwiazdą mediów, nie prezentował się jak hokeista Czerkawski albo bokser Michalczewski, nie najlepiej odnajdował się w tłumie fanów. „Przyznam, że nie bardzo lubię robić za misia, z którym każdy chce się sfotografować. Kiedyś nawet musiałem dać autograf w toalecie. Całe szczęście, że nie na papierze toaletowym, tylko na wizytówce proszącego o autograf". Ale jakoś umiał się z tym pogodzić, nie kłócił się z rzeczywistością, rozumiał, że to cena, jaką musi zapłacić za swoje sukcesy. Przyjmował to ze spokojem, uśmiechał się tylko nieśmiało pod wąsem, który stał się jego znakiem rozpoznawczym, jakby chciał powiedzieć: ja tylko oddaję dwa dobre skoki – zresztą na ogół tak właśnie mówił.

Kiedy miewał spadki formy, szukano różnych powodów, czasami osobistych, rodziły się plotki, ludzie gadali. „Przecież w Polskę poszła plotka, że Adam Małysz miał romans z Moniką Sewioło, uczestniczką pierwszej edycji »Big Brothera«. A ja nawet nie wiem, jak ona wygląda" – narzekał. Żonę Izę poznał na dyskotece w Koniakowie, pobrali się szybko i szybko urodziło im się dziecko. Pierwsza miłość, bo wcześniej, z powodu treningów, zgrupowań, wyjazdów, na zakochanie nie miał czasu. „Natomiast moją szczególną uwagę zwróciły dwie artystki: Sabrina i Samantha Fox. Jak nietrudno zgadnąć, zaimponowały mi przede wszystkim swoim wyglądem. Miały, jak to się mówi, czym oddychać, a do tego jeszcze ładnie śpiewały".

Wracając do skoków, jeszcze jedna sprawa wydaje się istotna: „Trener wymasował Jiřce nogi i mózg – dwie rzeczy, których przy skokach potrzebuje się najbardziej". Dla skoczka z Wisły takim ważnym, może kluczowym momentem było nawiązanie współpracy z dwiema osobami: pierwszą był dr Jan Blecharz, drugą fizjolog prof. Jerzy Żołądź. Mózg i nogi okazały się najważniejsze.

Skoki narciarskie. Igranie z losem. „W tej chwili skoki narciarskie nie są już dyscypliną tak niebezpieczną jak kilkanaście lat temu. W czasach, gdy nie było śladów na rozbiegu i skakało się techniką klasyczną – leciało się znacznie wyżej nad zeskokiem niż dzisiaj, toteż częściej pojawiały się momenty mrożące krew w żyłach. Sam byłem świadkiem strasznego wypadku na skoczni w Szczyrku, w którym pewien chłopak złamał sobie kręgosłup. Rozbieg był oblodzony, wypadł z niego i uderzył w drzewo plecami. Od samego początku zdawałem sobie sprawę, jakie ryzyko niesie ze sobą skakanie na nartach. Gdy jednak wykonuje się wszystko jak należy, odpowiednio ćwiczy i nabiera doświadczenia, nie jest to aż tak niebezpieczne. Największy respekt każdy z zawodników czuje przed skocznią mamucią. Bez względu na to, ile razy już się odbijałeś z progu tego giganta, zawsze pierwszy skok jest rozpoznawczy. Nie znam skoczka, który się nie boi, stając na rozbiegu mamuta. Jeżeli twierdzi, że żadnego strachu nie odczuwa, to kłamie". Tak pisze Małysz w swojej książce.

Kilka dni przed wyjazdem na olimpiadę w Squaw Valley w 1960 roku 22-letni Zdzisław Hryniewiecki trenował na skoczni w Wiśle-Malince. Był kandydatem do złota, kto wie, czy nie największym polskim talentem w skokach przed Małyszem. Wybił się z progu nieco za wcześnie, miał ciężki upadek. „Dzisiaj, kiedy Adam Małysz jest najlepszym skoczkiem świata, łatwiej zrozumieć, dlaczego po upadku Hryniewieckiego płakała cała Polska. On miał być Małyszem, tylko czterdzieści lat wcześniej. O ile jednak Małysz dystansuje się od popularności, ucieka w skromność, o tyle Hryniewiecki był z urodzenia gwiazdorem. Chciał być wielki na skoczni i taki sam poza nią. Miał być Jamesem Deanem polskiego sportu: tak samo przystojny jak amerykański aktor, może tylko mniej zbuntowany – pisał w „Rzeczpospolitej" Andrzej Łozowski. Resztę życia spędził Hryniewiecki na wózku inwalidzkim, nie umiał sobie z tym poradzić, miał problemy z alkoholem. Zmarł w 1981 roku, spoczywa na cmentarzu w Bielsku-Białej, gdzie mieszkał. Kto dziś o nim pamięta?

Polacy dzięki Małyszowi pokochali skoki. Przez lata żyliśmy sukcesami Wojciecha Fortuny i wyglądało, że tak będziemy wiecznie żyli tymi wspomnieniami dawno minionymi. A Małysz sprawił, że zima była nasza. Porównywano go do małego rycerza, przypinano husarskie skrzydła, namaszczano na narodowego bohatera, wskazywano jako autorytet dla młodzieży. Skromny sportowiec z Wisły łączył podzielony w wielu sprawach naród. Ten fenomen zajmował nie tylko dziennikarzy sportowych, ale i socjologów. Telewizja notowała rekordową oglądalność, niewielka Wisła przeżywała oblężenie, bo każdy chciał zobaczyć, gdzie i jak mieszka mistrz.

W latach triumfów jego największymi rywalami byli Niemcy: Martin Schmitt i Sven Hannawald. Nawet tutaj się okazało, że Małysz potrafi łagodzić obyczaje. Kiedy polscy kibice niechętnie odnosili się do Hannavalda, a nawet obrzucili go śnieżkami w czasie konkursu w Zakopanem, to Małysz apelował o spokój. I oczywiście został wysłuchany. Kto miał i ma w narodzie taki posłuch?

Od Buzka do Leppera

Radość we Frenstacie osiągnęła apogeum. Najbardziej starali się ją okazać goście gospody Syberia" – pisał o tym, co się działo po triumfie Raški, Ota Pavel. „Jak tylko Beskidy się zwiedziały, że ich Jiřka wygrał z całym światem, tłumy ruszyły pieszo do Frenstatu. Na czele szły zespoły folklorystyczne w strojach ludowych. Wołosi w białych filcowych gaciach i czerwonych kurtach oraz czarnych kapeluszach z kokardami. Grali na fujarkach i skrzypkach, a między nimi biegały psy pasterskie i meczące owce. A za nimi szli pozostali. Na placu Pokoju z arkadami strzelały tymczasem w niebo race i jedna za drugą waliły petardy i huczały kapiszony. Ludzie zachowywali się jak pijani, a najbardziej ci, którzy rzeczywiście byli pijani. (...) A potem wszyscy polecieli na plac. Tam już stała trybuna, na której czekali członkowie komitetu partii, muzeum miejskiego oraz kierownictwo Morawskich Zakładów Elektrotechnicznych, gdzie Jiřka pracował w czasie, gdy akurat nie skakał. Ludzi na placu zebrało się dziesięć tysięcy, choć Frenstat liczy tylko tysięcy cztery".

Ten opis pasowałby też z grubsza do Wisły albo do Zakopanego, kiedy na Wielkiej Krokwi odbywały się konkursy, a potem pożegnanie Małysza w 2011 roku. Zamiast członków komitetu partii należałoby tylko ustawić naszych polityków (z prawa do lewa sceny politycznej). „Od byłych premierów – Jerzego Buzka i Leszka Millera – dostałem pióra. Bardzo często otrzymywałem upominki i gratulacje, najczęściej od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Mam tego mnóstwo, od wielu polityków, nawet od Andrzeja Leppera" – pisze w książce Małysz. W Wiśle był kultowy Bar u Bociana. Tam gromadzili się najwierniejsi z wiernych fanów Małysza, świętowali triumfy i przeżywali niepowodzenia.

Dowody wdzięczności dla bohaterów narodu chcieli też przekazać prości mieszkańcy miast i wsi. Rozkwitła więc twórczość ludowa. Oto wiersz na cześć Raški:

Choć na moment u nas witaj, U żoneczki nam

rozkwitaj.

Zgotowałeś piękne chwile, Zaskoczyłeś bardzo mile!

Za twoje medale – kochamy Cię stale!!!

Idealnie pasowałby też do Małysza, ale przecież mamy swoje rymowanki:

Oto jest nasz Orzeł Biały,

Kto to taki? Adam Małysz!

Szybuje po niebie wysoko,

Ledwo go dostrzeże oko.

(Z antologii „O Adamie Małyszu. Wiersze małe i duże").

Kiedy odchodził w 2011 roku, wydawało się, że nie będzie kto miał go zastąpić. Ale życie nie znosi próżni, eksplodował talent Kamila Stocha, który w Soczi dokonał tego, co nie udało się Małyszowi na trzech kolejnych igrzyskach, czyli zdobył olimpijskie złoto. Ale Stoch zawsze powtarzał, że nie jest Małyszem, i dobrze, Małysz był tylko jeden, chociaż i my wszyscy byliśmy Małyszami, kibicując mu na dobre i na złe.

Na koniec – niech mi czytelnicy wybaczą – wątek osobisty. Szczyt małyszomanii przypadł na okres moich studiów (historia na Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, na korytarzach spotykałem Jacka Magierę, wtedy piłkarza, a dzisiaj trenera Legii, który szykował pracę magisterską o herbach klubów piłkarskich). Nie było chyba wykładowcy, który by mnie nie pytał, czy jestem krewnym TEGO Małysza. Dziś chcę z dumą wyznać, że zawsze, zgodnie z prawdą, odpowiadałem, że nie, że to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk. Choć może to świadczy raczej o moim frajerstwie – wszystkie egzaminy co prawda zdałem bez poprawek, ale przecież mogło być lepiej.

Cytaty pochodzą z książek: „Moje życie. Adam Małysz w rozmowie z Maciejem Kurzajewskim i Sebastianem Szczęsnym" oraz Ota Pavel „Bajka o Rašce i inne reportaże sportowe".

Czytaj więcej:

Sportowa dyplomacja

Uchodźcy pod olimpijską flagą

Amerykańscy sportowcy protestują przeciwko rasizmowi

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

23 lutego 2001 Adam Małysz zdobył złoty medal w konkursie na normalnej skoczni podczas Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym w fińskim Lahti. W związku z tym przypominamy tekst o "Orle z Wisły", który ukazał się w "Plusie Minusie" z listopada 2016 roku.

Czy zima znowu będzie nasza? Za tydzień rusza Puchar Świata w skokach narciarskich, pierwszy konkurs odbędzie się w fińskim Kuusamo. Adam Małysz wraca w nowej roli, jako dyrektor koordynator kadr narodowych skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim. Kiedy jeszcze skakał, mówił o planach na emeryturę tak: „Nie mam jeszcze pomysłu na to, co będę robił, gdy zawieszę narty na kołku. Jedno jest pewne: w pierwszym okresie sportowej emerytury nie chcę mieć ze skokami nic wspólnego". Możemy uznać, że ten pierwszy etap minął, Małysz zajmował się rajdami, zresztą też z pewnymi sukcesami, i teraz wraca do tego, na czym zna się najlepiej. Jest więc okazja, żeby przypomnieć mistrza i powspominać jego sukcesy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami