Sportowcy zawsze znajdą sposób, by wytłumaczyć się z dopingu

Sportowcy są w stanie powiedzieć i zrobić wszystko, byle tylko wytłumaczyć się ze stosowania dopingu.

Aktualizacja: 20.11.2016 21:50 Publikacja: 17.11.2016 10:21

Foto: AFP

Jeśli cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka. Jeśli znajdą strzykawkę, mów, że to nie twoja strzykawka. Jeśli pobiorą ci krew, mów, że to nie twoja krew. Jeśli chcą od ciebie mocz, to najlepiej mów, że nasikał ktoś inny. Wszystko może być wymówką, wszystko może być okolicznością łagodzącą. Wszystko się nada: ktoś coś dolał, dosypał, nie dotrzymał procedur. Byłem w dyskotece, całowałem się z narkomanką. Posmarowałam usta pomadką, bo miałam spierzchnięte wargi. A jeśli coś z tego jest prawdą? Jeśli w innym przypadku skrzywdzilibyśmy niewinnego? Przecież wypadki, nawet najdziwniejsze, chodzą po ludziach.

Nie każdy jest tak potężny i bogaty (do czasu) jak Lance Armstrong, żeby próbować stłamsić wszelkie oskarżenia na drodze sądowej. Pozywać, niszczyć medialnie, wyśmiewać. Jeśli ktoś odważył się powiedzieć w jednym zdaniu dwa słowa „Armstrong" i „doping", natychmiast był zastraszany. Dotyczyło to nawet jego byłych przyjaciół, Frankiego i Betsy Andreu. Armstrong od początku twierdził, że jest niewinny i żadnego dopingu nigdy nie brał. W jednej z reklam mówił, że jego paliwem jest ciężka praca i rzucał pytanie: „Na czym ty jedziesz?". Po kilku latach przyznał, że sam jechał na wszystkim, co było dostępne.

Czytaj więcej:

Dopingowy wyścig zbrojeń

Fabryki młodych piłkarzy

Servaas, Holender, który stał się Polakiem

Jego kolega po fachu już takich argumentów nie miał. Kiedy w 2005 roku u Tylera Hamiltona wykryto ślady dopingu krwi, próbował przekonać wszystkich, że ślady obcej krwi pochodzą od brata bliźniaka, którego wchłonął w łonie matki. Można?

Lista tłumaczeń, które słyszał świat sportu, kibice, a zwłaszcza kontrolerzy antydopingowi jest długa i ciągle pojawiają się na niej nowe pozycje, chociaż wydaje się, że wszystko już było i nic głupszego ani bardziej zaskakującego nie da się wymyślić. Stawka jest zbyt duża: kilka lat dyskwalifikacji, a może dożywocie? Stracone pieniądze, tytuły, rekordy. Stracone kontrakty sponsorskie, stracony szacunek kibiców i kłopotliwe pytania dziennikarzy. Jest o co grać i po co kłamać – tak przynajmniej uważają niektórzy sportowcy, właściwie większość z tych, którzy zostają przyłapani na dopingu.

Ostrożnie z makijażem

Przyznają się tylko ci, których pozycje już od samego początku są nie do obrony, chociaż i tacy próbują nieraz kontratakować, co wychodzi śmieszno-strasznie. Zupełnie jakby doping odbierał, oprócz wyrzutów sumienia, jeszcze instynkt samozachowawczy. Możesz być nieuczciwy (to w sporcie często jest przyjmowane ze zrozumieniem), ale nie możesz być dodatkowo śmieszny. Można próbować opowiadać różne historie, ale na koniec i tak badania rozstrzygną wszystko bezapelacyjnie.

Dzięki Therese Johaug i jej wpadce dopingowej do listy słynnych preparatów dopingowotwórczych trzeba doliczyć krem (pomadkę) stosowaną na oparzenia ust. Kiedy kilka tygodni wcześniej, przed wybuchem afery pomadkowej, wyszło na jaw, że w norweskiej reprezentacji lekarze powszechnie przepisywali leki na astmę nawet zdrowym zawodnikom, Johaug tłumaczyła, że chora nie jest, ale leki przyjmuje wtedy, kiedy są potrzebne, bo ma przejściowe problemy z drogami oddechowymi.

Zabrzmiało to trochę arogancko, gdy mówiła, że przyjmuje leki i przyjmować będzie, bo uważa, że nie robi nic złego, chociaż od wielu lat w środowisku narciarskim jest spór o to, czy takie specyfiki mogą pomagać w osiąganiu lepszych wyników. Teraz w obronę ikony norweskiego sportu (nie dość, że utalentowana, to jeszcze z plakatową urodą) zaangażowała się nawet ciotka biegaczki, która twierdzi, że oparzenia ust to w tej rodzinie sprawa dobrze znana od pokoleń i kobiety nieraz cierpiały z tego powodu. Biegaczka mówi, i teraz już nie z arogancją i pewnością siebie, ale płacząc, że sprawę konfrontowała z lekarzem kadry, który wydał jej zgodę, ale ciężko uwierzyć w pomyłkę, skoro na opakowaniu widnieje całkiem sporej wielkości ostrzeżenie, że krem dla sportowców jest zakazany, bo zawiera środki dopingujące.

Zwróciła na to uwagę Justyna Kowalczyk, która od wielu lat toczy prywatną wojnę z norweskimi biegaczkami o stosowanie leków na astmę. Jak można przegapić taką informację? Z drugiej strony, umysł ludzki chadza dziwnymi ścieżkami, a wersję Johaug o braku w tej sprawie jakichkolwiek złych intencji wzmacnia dodatkowo fakt, że winę bierze na siebie lekarz, który sam nie wie, jak mógł popełnić taki błąd.

Stężenie clostebolu, które wykryto w organizmie Johaug, jest niewielkie i może sugerować rzeczywiście popełnienie błędu, a nawet to, że Johaug posmarowała usta w dniu badania. W gąszczu tłumaczeń i chyba dlatego, że dużo częściej zdarzają się kłamstwa niż mówienie prawdy, Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) przyjęła prostą zasadę, według której nikt nie może wziąć na siebie winy zawodnika.

Lekarz nie powinien wyrazić jej zgody na stosowanie tego środka, ale zgodnie z przepisami to zawodnik jest w pełni odpowiedzialny za to, co się znajduje w jego organizmie i ewentualnie musi udowodnić brak swojej winy w trakcie postępowania. Tutaj nie ma domniemania niewinności. Johaug mogła się dopuścić niedbalstwa lub lekkomyślności. Clostebol jest zaliczany do twardego dopingu i zakładam, że Norweżka nie zostanie uniewinniona – mówi „Plusowi Minusowi" Michał Rynkowski, dyrektor Biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie.

Zawsze pozostaje niepewność, czy rzeczywiście nie powinno się wziąć pod uwagę okoliczności łagodzących? Jak postąpić w przypadku norweskiej biegaczki? Zrzucić winę na lekarza, który – jak ustaliła szwedzka gazeta „Aftonbladet" – pracował kiedyś przez osiem lat dla producenta Trofoderminu?

Światowe władze antydopingowe biorą czasami pod uwagę okoliczności łagodzące i dają wiarę, częściowo przynajmniej, tłumaczeniom sportowców o niewiedzy, gapiostwie i w ogóle życiowej nieporadności. Jest o co grać, bo jeśli udowodni się brak winy i zaniedbania, to WADA może zmniejszyć karę, i o to zdaje się walczyć Johaug, kiedy zapewnia, że konsultowała stosowanie kremu z lekarzem. Jak nie wierzyć doświadczonemu lekarzowi, z którym sportowiec współpracuje już od dawna?

Naiwniaczki i rutyniarze

Dla 28-letniej Johaug cztery lata dyskwalifikacji – a taka kara grozi już za pierwszą wpadkę dopingową – w tym momencie mogłyby oznaczać nawet zakończenie kariery. Mogą się pojawić okoliczności łagodzące (podobnie skutkuje współpracowanie ze śledczymi), które spowodują zmniejszenie kary. Nie trzeba nawet udowadniać, że coś się konsultowało, żeby uzyskać zmniejszenie kary. W 2005 roku władze światowego pływania zadecydowały o zmniejszeniu kary dyskwalifikacji do jednego roku (wtedy punktem wyjścia były dwa lata) dla włoskiej pływaczki Giorgii Squizzato.

Ona również wpadła na stosowaniu clostebolu i, podobnie jak w przypadku Johaug, chodziło o smarowanie się kremem – tylko że w przypadku 17-letniej pływaczki smarowane były stopy, a nie usta. Włoska zawodniczka tłumaczyła, że użyła kremu, który kupiła jej w aptece mama. Próbowała przekonać sędziów, że miała prawo się pomylić z powodu swojego młodego wieku i braku doświadczenia. Podobnie jak w przypadku Johaug, na opakowaniu stosowanego przez nią leku producent ostrzegał przed tym, że wśród składników znajdują się zakazane substancje i sportowcy powinni zachować szczególną ostrożność. Sędziowie częściowo jej odpuścili, chociaż podkreślili, że powinna była się skonsultować z lekarzem.

Inna sprawa, że często sportowcy próbują przekonać wszystkich wokoło, że padli ofiarą czyichś niecnych działań, o niczym nie mieli pojęcia i w swej nieświadomości pozwolili sobie wkłuwać, wstrzykiwać, podawać różne substancje, od których później świecą w ciemnym pokoju. Jeśli tak się tłumaczy niedoświadczony junior, to można pokiwać ze zrozumieniem głową i tylko lekko wytargać za ucho, żeby w przyszłości nikt nie pomyślał, że wytłumaczyć się z dopingu jest bardzo łatwo.

Kiedy o niewiedzy i pomyłce mówi 17-letnia pływaczka, brzmi to inaczej niż wtedy, gdy o spisku grzmi Justin Gatlin. Amerykański sprinter w 2006 roku wpadł na dopingu – konkretnie testosteronie. U sprinterów to może nie tyle norma, ile dość częsta przypadłość, bo w tym sporcie na wagę złota albo rekordu jest energetyczny strzał, który pozwoli się błyskawicznie rozpędzić i wpaść na metę.

W obronie swojego zawodnika stanął trener Trevor Graham, który stwierdził, że Gatlin padł ofiarą sabotażu. Spiskowcem miał być fizjoterapeuta zawodnika, który według twierdzeń obozu Gatlina wcierał w pośladki nieświadomego niczego sportowca maść z testosteronem. Fizjoterapeuta wszystkiemu zaprzeczał, a Grahamowi mało kto wierzył, bo ten szkoleniowiec już wcześniej zgromadził solidną kartotekę przy okazji afery BALCO (zorganizowany doping dla amerykańskich lekkoatletów, przy okazji którego wpadła m.in. biegaczka Marion Jones).

Gatlin ostatecznie zaakceptował ośmioletnią dyskwalifikację, którą zaoferowali mu śledczy – do wyboru miał jeszcze dożywotni zakaz startów. W tłumaczenia doświadczonego sportowca, że nie wie, co mu ktoś podaje, i nie zauważa u siebie radykalnej poprawy, naprawdę ciężko uwierzyć.

– Jeśli ktoś nie zdaje sobie sprawy z tego, że strzykawka, z którą podchodzi do niego lekarz, zawiera doping, to musi być skończonym idiotą. O dopingu mówi się i pisze tyle, że nie ma chyba osoby, która może się tłumaczyć nieświadomością. Wystarczy choćby obserwować swoje ciało. Jeśli komuś wyniki poprawiają się skokowo, to nawet przy założeniu, że świadomie nie wziął dopingu, powinien się zorientować, że coś tutaj nie gra – mówi „Plusowi Minusowi" Tomasz Majewski, dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą.

Podobnego zdania jest Michał Rynkowski, który też podkreśla, że dzisiaj dużo trudniej jest zmanipulować sportowców niż kiedyś, kiedy poważna walka z dopingiem dopiero się zaczynała. W teorii jest to możliwe, ale bardzo mało prawdopodobne. Ciężko mi sobie wyobrazić taką sytuację, ponieważ zawodnicy są dzisiaj świadomi tego, co wolno, a czego nie wolno. Sportowiec w przypadku substancji zabronionej musi odczuwać zmiany i widzieć różnicę w porównaniu z tym, jak działają na niego zwykłe witaminy czy minerały. Czasami takie zastrzyki dostaje się przecież seriami – mówi Rynkowski.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że sportowcy nie mają łatwego życia i muszą na każdym kroku pilnować tego, co w siebie wcierają, co jedzą, co piją, czym się leczą. Ojciec Therese Johaug mówi głośno, że trzeba uważać nawet przy zakupie szamponu, bo lista zakazanych substancji i produktów się wydłuża i, częściowo przynajmniej, ma rację.

Nie możemy pójść do apteki i wziąć pierwszego z półki leku na przeziębienie. W gruncie rzeczy możemy stosować aspirynę albo czosnek i sok z cytryny. Można wpaść także na jedzeniu i tutaj niebezpieczne jest mięso – śmieje się Tomasz Majewski.

Befsztyk wołowy, potrawka z gołębia

Clenbuterolem zawartym w wołowinie próbował się tłumaczyć kolarz Alberto Contador, ale nikt nie dał mu wiary. W Europie tej substancji do tuczenia zwierząt nie stosuje się już od dawna. Niebezpiecznie jest tylko w Ameryce Południowej i Środkowej albo w Chinach, gdzie clenbuterol jest w dalszym ciągu stosowany.

Podczas mistrzostw świata U17 w piłce nożnej do lat 17 w Meksyku w 2011 roku ponad 100 zawodników z różnych drużyn miało pozytywny wynik testu na obecność clenbuterolu. Od razu było wiadomo, że to nie mógł być zorganizowany system dopingowy i rzeczywiście chodziło o skażone mięso – mówi Michał Rynkowski.

Podobną linię obrony wybrał czeski tenisista Petr Korda. Kiedy znaleziono u niego nandrolon, utrzymywał, że to przez zjedzenie cielęciny. Stężenie jednak było takie, że musiałby zjadać po 40 całych cielaków przez 20 lat, żeby uzyskać je tą drogą.

Trzeba uważać na mięso, trzeba też na odżywki. Bez nich we współczesnym sporcie praktycznie nie da się rywalizować, ale można sobie zrobić krzywdę. – Niebezpieczne mogą być odżywki produkowane w USA, bo tam praktycznie nikt tego nie kontroluje. Niektóre preparaty mają specjalne certyfikaty, ale nikt nie da 100 proc. gwarancji, że kolejna partia produktu nie będzie skażona. W 2001 roku badania MKOl wykazały, że nawet 15 proc. odżywek może być zanieczyszczonych. Najczęściej pojawiają się problemy, gdy sportowcy kupują odżywki na własną rękę, przez internet – mówi „Plusowi Minusowi" Rynkowski.

Coś z tej argumentacji, że ciężko się we wszystkim połapać, słychać było w oświadczeniu Marii Szarapowej, która wyróżnia się tym, że przyznała się do naruszenia przepisów antydopingowych i sama wydała oświadczenie w tej sprawie – inna sprawa, czy szczerze żałuje. Trudno uwierzyć, by w precyzyjnie zarządzanym „przedsiębiorstwie", jakim jest Szarapowa, ktoś nagle stwierdził, że zamiast „spółki jawnej" zmienimy się na taką „z ograniczoną odpowiedzialnością".

WADA rozsyłała informacje, każdy mógł się z nimi zapoznać. Nie udało się Rosjance. Kiedy okazało się, że stosowała meldonium (poprawiające pracę serca) przez dłuższy czas, a dodatkowo robili to inni rosyjscy sportowcy, jej wersja stawała się coraz mniej wiarygodna.

Czasami bywa naprawdę śmiesznie, kiedy sportowcy idą w zaparte do samego końca, a przedstawiane przez nich teorie budzą uśmiech politowania. Amerykański sprinter Dennis Mitchell, kiedy wpadł na podwyższonym poziomie testosteronu, tłumaczył się śledczym, że dzień wcześniej wypił pięć piw i kochał się z żoną co najmniej cztery razy, bo miała urodziny i należało jej się „szczególne traktowanie".

Chodziarz Eduardo Plaza stwierdził, że nandrolon znalazł się w jego organizmie po seksie oralnym z ciężarną żoną. Kolarz Andi van der Poel, nafaszerowany strychniną, tłumaczył, że zjadł wcześniej ciasto z gołębi hodowanych przez wuja (podawał im strychninę). Richard Gasquet zeznał przed komisją antydopingową, że całował się w nocnym klubie z dziewczyną, która chwilę wcześniej zażyła kokainę, i stąd w jego organizmie ten narkotyk. Pozwolono mu grać dalej, bo kobieta potwierdziła jego wersję.

Kubańczyk Javier Sotomayor też wpadł na kokainie, ale on do swojej wersji postanowił zaprząc historię najnowszą i politykę. Wszystkiemu miała być winna CIA, która postanowiła zniszczyć symbol kubańskiego sportu.

Helena Javornik ze Słowenii mówiła, że EPO w jej organizmie mogła spowodować obecność psa w pomieszczeniu, w którym dokonywano badania, a przebywały tam też nagie osoby.

CIA, golasy, nieuczciwi fizjoterapeuci, psy, alkohol, spierzchnięte wargi, nieistniejący bracia, tuczone cielęta – wszystko już było? Właściwie to chyba jeszcze tylko kosmici nie byli wciągnięci w tę zabawę.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jeśli cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka. Jeśli znajdą strzykawkę, mów, że to nie twoja strzykawka. Jeśli pobiorą ci krew, mów, że to nie twoja krew. Jeśli chcą od ciebie mocz, to najlepiej mów, że nasikał ktoś inny. Wszystko może być wymówką, wszystko może być okolicznością łagodzącą. Wszystko się nada: ktoś coś dolał, dosypał, nie dotrzymał procedur. Byłem w dyskotece, całowałem się z narkomanką. Posmarowałam usta pomadką, bo miałam spierzchnięte wargi. A jeśli coś z tego jest prawdą? Jeśli w innym przypadku skrzywdzilibyśmy niewinnego? Przecież wypadki, nawet najdziwniejsze, chodzą po ludziach.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami