Servaas, Holender, który stał się Polakiem
Jego kolega po fachu już takich argumentów nie miał. Kiedy w 2005 roku u Tylera Hamiltona wykryto ślady dopingu krwi, próbował przekonać wszystkich, że ślady obcej krwi pochodzą od brata bliźniaka, którego wchłonął w łonie matki. Można?
Lista tłumaczeń, które słyszał świat sportu, kibice, a zwłaszcza kontrolerzy antydopingowi jest długa i ciągle pojawiają się na niej nowe pozycje, chociaż wydaje się, że wszystko już było i nic głupszego ani bardziej zaskakującego nie da się wymyślić. Stawka jest zbyt duża: kilka lat dyskwalifikacji, a może dożywocie? Stracone pieniądze, tytuły, rekordy. Stracone kontrakty sponsorskie, stracony szacunek kibiców i kłopotliwe pytania dziennikarzy. Jest o co grać i po co kłamać – tak przynajmniej uważają niektórzy sportowcy, właściwie większość z tych, którzy zostają przyłapani na dopingu.
Ostrożnie z makijażem
Przyznają się tylko ci, których pozycje już od samego początku są nie do obrony, chociaż i tacy próbują nieraz kontratakować, co wychodzi śmieszno-strasznie. Zupełnie jakby doping odbierał, oprócz wyrzutów sumienia, jeszcze instynkt samozachowawczy. Możesz być nieuczciwy (to w sporcie często jest przyjmowane ze zrozumieniem), ale nie możesz być dodatkowo śmieszny. Można próbować opowiadać różne historie, ale na koniec i tak badania rozstrzygną wszystko bezapelacyjnie.
Dzięki Therese Johaug i jej wpadce dopingowej do listy słynnych preparatów dopingowotwórczych trzeba doliczyć krem (pomadkę) stosowaną na oparzenia ust. Kiedy kilka tygodni wcześniej, przed wybuchem afery pomadkowej, wyszło na jaw, że w norweskiej reprezentacji lekarze powszechnie przepisywali leki na astmę nawet zdrowym zawodnikom, Johaug tłumaczyła, że chora nie jest, ale leki przyjmuje wtedy, kiedy są potrzebne, bo ma przejściowe problemy z drogami oddechowymi.
Zabrzmiało to trochę arogancko, gdy mówiła, że przyjmuje leki i przyjmować będzie, bo uważa, że nie robi nic złego, chociaż od wielu lat w środowisku narciarskim jest spór o to, czy takie specyfiki mogą pomagać w osiąganiu lepszych wyników. Teraz w obronę ikony norweskiego sportu (nie dość, że utalentowana, to jeszcze z plakatową urodą) zaangażowała się nawet ciotka biegaczki, która twierdzi, że oparzenia ust to w tej rodzinie sprawa dobrze znana od pokoleń i kobiety nieraz cierpiały z tego powodu. Biegaczka mówi, i teraz już nie z arogancją i pewnością siebie, ale płacząc, że sprawę konfrontowała z lekarzem kadry, który wydał jej zgodę, ale ciężko uwierzyć w pomyłkę, skoro na opakowaniu widnieje całkiem sporej wielkości ostrzeżenie, że krem dla sportowców jest zakazany, bo zawiera środki dopingujące.